poniedziałek, 21 stycznia 2013

Rozdział IV



     Samotność to jeden z najgorszych stanów w naszym życiu, przynajmniej moim zdaniem. Zamykasz się w sobie, tracisz wiarę w ludzi. Chyba była mi pisana. Najpierw rodzice, teraz Chester; powoli traciłam do tego wszystkiego siłę. W takim momencie moje myśli nawiedzały najstraszniejsze wizje zakończenia tej swojej męczarni na ziemi. Pojawiały się najczęściej o zmroku, kiedy szpitalne korytarze pustoszały, a przyjemny za dnia ciepły gwar cichł. Od pierwszego dnia pobytu tutaj miałam nadzieję na następny dzień, mimo że nie miał się niczym różnić od poprzedniego. Wiedziałam, że kiedy się obudzę, zobaczę przed sobą uśmiechniętą twarz TEGO człowieka. Spyta mnie, jak spało się „księżniczce na ziarenku grochu, które na pewno podłożył pod mój materac szpitalny krasnoludek”, a ja wtedy uśmiechnę się szeroko i szturchnę lekko jego bark, aby przywrócić go do porządku. Będziemy razem śmiali się w głos, dopóki nie przyjdzie do mnie lekarz i nie zacznie szczegółowo pytać o moje zdrowie. A kiedy wyjdzie skrytykujemy jego dzisiejszy ubiór i śmieszną łysinę na środku głowy, na której można by się poślizgnąć.
A teraz każdy kolejny dzień upływał mi w samotności. Image doktora nie śmieszył już tak samo. Ot, zwykły kitel i przydługie zgniłozielone spodnie, a na szyi czerwono – niebieska muszka. Budziłam się w nocy spocona i wystraszona sennymi marami, ściskając w ręku bawełnianą chusteczkę Chestera. Jedyna materialna pamiątka, która po nim pozostała, leżała zawsze koło mojej twarzy, abym mogła wdychać resztki jego cudownych perfum, które traciły na wartości zmieszane z zapachem szpitalnej pościeli. Jak zanikała woń mężczyzny, tak samo nikła moja nadzieja, na jego powrót. Mijał już czwarty dzień od jego odejścia, ale ja czułam, jakby minął co najmniej miesiąc. Coraz częściej płakałam, ale nikt nie otarł mi już kapiących łez i zapewne nie otrze. Pełna negatywnych myśli i bez sił na przeżycie kolejnego dnia, wegetowałam na szpitalnej pryczy zamartwiając się nad swoim losem. Nie myślałam, jak spróbować naprawić swój błąd, lecz jak się go łatwo pozbyć. Aż w końcu znalazłam, moim zdaniem, „złoty środek”, który postanowiłam wcielić w swoje marne życie.
     Zegar tykający nad drzwiami wskazał godzinę siedemnastą. Lekarz wyszedł pół godziny temu, pielęgniarka przed chwilą. Nie zapowiadało się, aby ktoś chciał mnie tego dnia jeszcze odwiedzić. Zapowiadał się kolejny ponury wieczór, kiedy będę wsłuchiwać się w serdeczne słowa typu „do zobaczenia, kochanie. Jutro wpadnę do ciebie z samego rana!” dobiegające gdzieś z głębi budynku. Właśnie podobne wypowiedziała wystrojona kobieta, która stukając obcasami opuszczała szpitalny korytarz, machając na pożegnanie jakiejś osobie i posyłając jej pocałunki w locie. Jeszcze raz spojrzałam na ogromna tarczę czasomierza, której cyfry zobaczyłby chyba niewidomy. Siedemnasta pięć. Już czas. Lepszej pory nie będzie.
Podniosłam się na łokciu i spojrzałam na kroplówkę zawieszoną na metalowym stojaku, a potem na rurkę doprowadzającą wodę do mojego organizmu przez wenflon. Zaczęłam odklejać plastry trzymające całą konstrukcję w odpowiednim miejscu, wyciągnęłam żyłkę, aż z mojego organizmu uciekała powolutku krew. To za mało. To nie wystarczy. Spojrzałam w lustro stojące na szafce. Zerwałam plaster chroniący szwy na czole i na policzku. Nic złego się nie stało. Co jeszcze, co jeszcze? Zaczęłam rozdrapywać wszystkie strupy powstałe z ran po wypadku. Pięściami okładałam zagipsowaną nogę i rękę. Kiedy żadna z tych czynności nie przyniosła oczekiwanego rezultatu, rozbiłam szklankę stojącą na stoliku. Ostre kawałki szkła raniły moje dłonie, które zaczęły ociekać szkarłatną krwią. Wszystko bolało jak diabli, ale nie mogłam teraz przestać. Wzięłam jeden z odłamków i jego krawędzią przejechałam sobie po ramieniu. Podłużna strużka czerwonej cieczy skapywała na łóżko, żeby potem zacząć tworzyć kałużę na podłodze. Powtórzyłam tę czynność jeszcze kilka razy raniąc brzuch i udo. Po chwili nie miałam już siły na cokolwiek i ostatni raz patrząc na otwierające się drzwi i majaczącą w niej postać postury lekarza, opadłam bezwładnie na łóżko.

5 komentarzy:

  1. O ja pierdolę O.O Wszystko będzie dobrze, prawda? Musi być dobrze! Wstawiaj jak najszybciej nowy

    OdpowiedzUsuń
  2. No, jak można tak kończyć?! Jak?! A co jak ona umrze?! Nie rób jej tego, ona musi przeżyć, spotkać Chester‘ a. Czekam na nowy.

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie!
    Co ona, oszalała? Rozumiem, że jest załamana, ale nie powinna się poddawać. Koniecznie Chester musi do niej wrócić. I to migiem.

    I jeszcze jedno: proszę, informuj mnie o nowych rozdziałach, ok?

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam do siebie, nowy rozdział już jest!

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się z Shadowgirl. To jak Grey Daze "Miłość zmarniała, ona oszalała". Ale bd happy end, co nie? ;D

    OdpowiedzUsuń