piątek, 10 maja 2013

Post przeprosinowy

Przepraszam Was wszystkich, że od dawien dawna nie dodałam żadnego nowego rozdziału. Komputer poszedł do naprawy i wrócił z całkowitą czystką. Straciłam więc WSZYSTKO.
Obiecuję, że na ten weekend postaram się coś dodać.
Przepraszam i pozdrawiam.

poniedziałek, 18 marca 2013

Rozdział VIII



    A jednak to się stało. Późne popołudnie dwudziestego czwartego grudnia roku pańskiego. Przy tym samym wigilijnym stole byłam ja, Chester i Mike. Nie wiem, jak do tego doszło, że wylądował akurat w tym miejscu i czasie. Nie wnikałam we wcześniejsze plany właściciela domu. To on tu rządził, nie ja. Jednakże wszystko ma swoje granice! W mojej głowie rozpoczął się bunt. Czy odejść od stołu i spędzić ten najpiękniejszy dzień w roku w samotności, czy odstawić złość na bok. Chyba właśnie powinnam wybrać tą drugą opcję. Była choinka, w kominku płonął ogień. Nikt nie mógł zniszczyć tej cudownej chwili, nawet on. Nienawiść to złe uczucie. Czasami przychodzi niespodzianie, jest przebiegłe i sprytne. Trzeba się go pozbyć jak najszybciej, zanim opanuje cały twój umysł i serce. A wtedy nie ma już ratunku. Wtedy pozostaje tylko śmierć psychiczna. Ale nie chciałam w tym momencie o tym myśleć. Na tamten moment liczyła się tylko wigilijna wieczerza pośród zapachu zielonego świerku i cichutko przygrywających melodii kolęd. Trzeba było odrzucić gniew, aby przy dzieleniu się opłatkiem mieć czyste sumienie.
- Może najpierw przeprosimy się za wszystko? – powiedział Chester i znacząco spojrzał na naszego towarzysza, który znowu uśmiechnął się w ten sposób, który wcześniej doprowadzał mnie do furii. Teraz jednak nie był aż taki zły. Czy to magia świąt zaczęła działać?
- O tak. Więc przepraszam ciebie za wszystkie noce, kiedy pijany spałem u ciebie na podłodze. I kiedy zrobiłem ci w domu niezły bajzel, a potem ulotniłem się bez słowa – zaczął wymieniać Mike, jednak przeszkodziło mu w tym znaczące chrząkniecie Chestera. – Dobra, Salem. Przecież wiesz, że cię przepraszam. Chazy mi nieźle nagadał po ostatnim… - uśmiechnęłam się! Do niego! Jeżeli ktoś jeszcze kiedyś będzie chciał mi wmówić, że święta bożonarodzeniowe to tylko uroczysta kolacja nie różniąca się prawie niczym od takiej zwyczajnej, to osobiście zaskarżę go do trybunału, za szerzenie kłamstw.
- Ale ja ciebie nie przeproszę, za ten plask – odegrałam krótką scenkę, w której lekko klepnęłam się po policzku i pokazałam język brunetowi – należało ci się!
- W takim razie będę częściej tak robić, abyś tylko dotknęła swoją zacną dłonią mojej twarzy! – powiedział Mike teatralnie, na co znowu się uśmiechnęłam.
- Tylko spróbuj! – chyba byłam w stanie go polubić! Faceta, który zaledwie kilka dni temu wparował do domu Chestera i denerwował mnie niemiłosiernie! Spojrzałam na gospodarza, ale nie dostrzegłam w jego oczach radości, chociaż ciągle uśmiechał się delikatnie. Czyżby nie cieszył się, że zawiesiłam broń z jego najlepszym przyjacielem?
- Przynieśmy jedzenie. Salem, pomożesz mi dociągnąć wszystko na ostatni guzik? – zapytał zwracając się w moją stronę. Ochoczo pokiwałam głową i podpierając się na kulach, zniknęłam razem z nim w kuchni, gdzie na stole i częściowo w lodówce czekały wigilijne potrawy.
     Chester wyglądał dzisiaj niezwykle kunsztownie. Miał na sobie ciemnogranatowe spodnie, koszulę w drobniutką niebieską kratkę i ciemną marynarkę. Ciekawiło mnie, czy na każdej wigilijnej kolacji, którą spędzał ze swoją rodziną, wyglądał podobnie. Patrzyłam jak zręcznie otwiera lodówkę i wyjmuje z niej po kolei półmiski z rybą, sałatkami i innymi rzeczami, na które teraz nie zwracałam uwagi. Tylko on stanowił teraz centralną część moich rozmyślań. Człowiek, przez którego wylądowałam w szpitalu i do dziś noszę gips na nodze. Człowiek, który nie zachował się jak wszyscy inni i każdego dnia odwiedzał mnie, gdy cierpiałam. Na pewno ktoś słuchając mojej historii uznałby, że ja i Chester, to na pewno miłość. I tak powinno być. Jak we wszystkich moich ukochanych opowieściach, z których wypływa jeden morał: miłość pokona wszystkie trudności.
- Spróbujesz? – zapytał mężczyzna jednocześnie budząc mnie z moich rozmyślań. Podstawił mi pod nos łyżkę pełną czerwonego barszczu, a ja odruchowo siorbnęłam delektując się błogim smakiem cieczy. Cmoknęłam z zadowoleniem i podniosłam kciuk do góry. Chester uśmiechnął się, ale znowu tylko ustami. Oczy miał jakby zamglone, nieobecne. Dłużej tego nie zniosę!
- Ej, co się dzieje? – zapytałam chwytając go za podbródek. Zabawne. Zazwyczaj jest to rola mężczyzny, ale ja jako niedoszła feministka nie przejmowałam się tym w ogóle. – Jesteś z nami ciałem, ale nie myślami. Chester?
- Nie chcę, żeby to tak wyglądało. Że nie jesteście dla mnie ważni – zaczął, a ja nic nie rozumiejąc wpatrywałam się w jego brązowe oczy. – Jesteście. I to nawet bardziej niż myślicie. Ty, Mike, reszta – nie miałam pojęcia o jakiej „reszcie” mówił, ale nie odezwałam się słowem. Nietaktownie bowiem jest przerywać czyjeś wyznania głupimi błahostkami. – Ale brakuje mi rodziców i Grace. Czasami… czasami chciałbym ich wymazać z pamięci, abym już nigdy nie musiał cierpieć przez wspomnienia związane z nimi – powiedział i odwrócił wzrok. Teraz i moje oczy, niech to szlag, zamgliły się, a w ich kącikach zbierały się łzy. Nie teraz! Szybko zamrugałam, aby uniemożliwić im niechciane wypłynięcie, czego skutkiem mógłby być mój rozmazany makijaż. A robiłam go z taką starannością!
- Nie mów tak – powiedziałam może zbyt stanowczo, bo mój ton zaskoczył również Chestera, który jakby przestraszony spojrzał na mnie. Ja jednak wytrzymałam ten wzrok i niezmordowana ciągnęłam dalej swoją wypowiedź – Nie można zapominać o dobrych wspomnieniach, ponieważ to one dają nam siłę do spełniania własnych marzeń. – nawet jeżeli sama nie za bardzo w to wierzyłam, to akurat w tym momencie chciałam, aby to była prawda – Jeżeli pozbędziesz się wszystkich dobrych wspomnień, to co ci zostanie? Smutek i żal.
     Patrzył na mnie dłuższą chwilę. Przecież wiedział, że byłam w łudząco podobnej sytuacji jak on. Samotna, pozostawiona w kraju rodzinnym. Ale z własnej woli. Nie zamierzałam uciekać, ale stanąć oko w oko z problemami. Jak zwykle praktyka „nieco” mnie przerosła. Niespodziewanie poczułam jego ręce na moich policzkach. Jego ciepły oddech tuż przy moich ustach. Zamknęłam oczy, tak jak pisano w poradnikach o całowaniu, które moja współlokatorka kupowała co tydzień, i czekałam. Wiedziałam że jest coraz bliżej. Lekko wzdrygnęłam się, kiedy jego zimny nos dotknął mojego, ale po chwili to już nie miało znaczenia. Kiedy wreszcie nadszedł ten kulminacyjny moment, oboje usłyszeliśmy gwizd, a zaraz po nim niechciane słowa.
- No, a więc tak się sprawy mają! – zawrzało we mnie z gniewu i zapomniałam o byciu miłą, o świętach i o nim. Na tą chwilę chciałam zapaść się pod ziemię. Najwidoczniej spędziliśmy w kuchni zbyt dużo czasu, gdyż nasz gość zniecierpliwiony i głodny postanowił zobaczyć, jak się sprawy mają z poczęstunkiem. Chester cicho warknął i zaklął pod nosem, a ja spłonęłam rumieńcem.
- Ten barszcz jest już dobry – moje słowa tylko pogorszyły sytuację, bo mijając Mike`a w drzwiach miałam ochotę wybić mu wszystkie zęby, które pokazywał znowu uśmiechając się szelmowsko. Klapnęłam na krześle w salonie i odłożyłam kule. Schowałam twarz w dłoniach i tylko przez szczelinkę miedzy palcami obserwowałam śnieżycę za oknem, wsłuchując się jednocześnie w wymianę zdań obu mężczyzn. Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać. W tym momencie nie mogłam się jednak powstrzymać od chichotu i właśnie taką zastali mnie Mike i Chester, którzy przynieśli potrawy. Oparta łokciami o stół trzęsłam się ze śmiechu, a moja zagipsowana noga wybijała rytm uderzając w krzesło. Radosny nastrój udzielił się wszystkim. I znowu, całkowicie nie wiem jakim trafem, siedzieliśmy wszyscy przy wigilijny stole jedząc moje wyroby, które zaliczyłam do całkowitego sukcesu nie licząc lekko przypalonej ryby. Nie było ze mną Aidana, ale wiedziałam, że gdzieś tam na końcu świata właśnie myśli o mnie, tak jak ja myślałam o nim. Jedynym bracie, jedynej rodzinie, która mi pozostała. Ale nie mogłam się teraz mazać. Zobaczę go na Wielkanoc, całego i zdrowego. W tym momencie nie widziałam innej opcji, jak tylko czekać na marzec.
- A więc ten mój dziadowski przyjaciel stuknął cię swoją taksówką kiedy przechodziłaś przez pasy? – skończyłam rozmyślanie i miałam zamiar włączyć się do rozmowy. Zmarszczyłam lekko czoło.
- No w sumie nie do końca tak było, bo ja się spieszyłam i… - nie dane mi było skończyć, bo Mike wybuchnął udawaną złością i oburzeniem, co przybrało do prawdy komiczny obraz.
- Potrąciłeś taką świetną laskę – ten epitet w zupełności nie był konieczny – spiesząc się do jakiegoś pajaca? Schodzisz na psy, Bennington. Gdybym ja był na twoim miejscu…
- Oczywiście wiem, co byś zrobił – Chester zaśmiał się krótko i nerwowo. Z pewnością wiedział, co przyjaciel miał na myśli. Ja jednak postanowiłam się trochę z nimi podroczyć.
- Wybacz Chazy, ale chciałabym uniknąć wszelkich niejasności. Mike, kontynuuj. Co byś zrobił? – zapytałam i spojrzałam ciekawie na niczym niezrażonego kudłacza.
- Otóż najpierw zrobiłbym ci sztuczne oddychanie. Wiesz, usta-usta i te sprawy. Potem sprawdziłbym stan twoich piersi, no kumasz, czy nic im się nie stało. Przy okazji pstryknąłbym sobie zdjęcie, kiedy…
- Spike, dość! – warknął Chester, a my oboje spojrzeliśmy na niego wystraszeni. Nie widziałam go w takim stanie od tego pamiętnego dnia w szpitalu, kiedy zajrzałam do jego teczki. Położyłam rękę na jego ramieniu.
- Chester, spokojnie. Przecież Mike tylko żartował. – powiedziałam uspokajająco i groźnie zmierzyłam wzrokiem żartownisia, aby nie próbował nawet zaprzeczać.
- Stary, co cię ugryzło? – patrzył na niego zdezorientowany. Z pewnością rzadko widział Chestera w takim stanie. Zdążyłam go już trochę poznać i wiedziałam, ze z reguły jest spokojny i opanowany. – Kiedyś rechotałbyś z tego jak głupi i na dodatek dodałbyś coś od siebie, a teraz już w ogóle nie wiem jak z tobą gadać! – powiedział zmarnowany i z wyrzutem spojrzał na właściciela domu, który teraz wbił wzrok w swój talerz i nie pisnął ani słówkiem. Westchnęłam i przytuliłam go mocno. Nie odtrącił mnie, ale też nie odwzajemnił uścisku. Sama nie wiedziałam, czy lepiej byłoby zmienić temat rozmowy, czy definitywnie zakończyć wieczerzę. Dochodziła już dwudziesta trzecia. Na szczęście Mike, czując napięcie jakie wystąpiło pomiędzy nim a Chesterem, poderwał się z krzesła.
- No, to ja już będę zmykał – spojrzał tęsknym wzrokiem w stronę przyjaciela i westchnął. – Salem, odprowadzisz mnie do drzwi? – kiwnęłam głową, podniosłam kule z podłogi i ruszyłam za mężczyzną. W przedsionku ubrał buty i niedbale zarzucił kurtkę na grzbiet.
- Przecież wiesz, że ja… no żartowałem. Taki już jestem. Nie bierz tego do siebie! – zaczął się plątać i spojrzał mi głęboko w oczy. Położył mi dłonie na ramionach i dłuższą chwilę przyglądaliśmy się sobie. Teraz nie uśmiechał się, ale był poważny, zamyślony. Nabrałam powietrza chcąc coś powiedzieć, ale pokręcił głową.
- Przeproś go ode mnie. Nie powinienem. – spuścił wzrok. Nic nie mówiłam tylko czekałam, a on powoli kontynuował. – Wiesz, Salem, on chyba traktuje cię bardzo poważnie. Inaczej by się tak nie zdenerwował. Z resztą, co ci będę mówił. Jesteś inteligentna i sama rozumiesz. – popatrzył na mnie ciepło, zdjął ręce z moich ramion i otworzył drzwi. Na odchodnym cmoknął w moją stronę i znowu uśmiechnął się łobuzersko. Zaczynałam lubić ten gest. Pomachałam mu, a gdy wyszedł zamknęłam drzwi na klucz i wróciłam do salonu.
     Ze stołu zniknęło już część talerzy. Z kuchni dobiegał odgłos lanej wody i stukającego o siebie szkła. Pokuśtykałam tam i zobaczyłam Chestera z podwiniętymi rękawami koszuli i wielką ilością piany w zlewie, która podchodziła mężczyźnie do łokci. Od chwili, kiedy stanęłam w drzwiach pomieszczenia, szorował ciągle ten sam talerz. Szybko podeszłam do niego i zakręciłam kran. Zaprzestał swojej czynności, ale nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy, chociaż ja świdrowałam go na wylot. Ten człowiek budził we mnie taką ciekawość, jak nikt przedtem. Był skryty, ale przy innych wydawał się duszą towarzystwa. Zapewne jego natura leżała gdzieś po środku, ale teraz to nie było ważne.
- Jestem drętwym pajacem, prawda? – zaczął i oparł się rękami o blat kuchenki. Nadal nie zaszczycił mnie spojrzeniem. – Ja go znam, wiem jaki jest, ale nie chciałem, żebyś poczuła się urażona. – dobrze że nie widział, jak cichutko śmiałam się pod nosem. Gdyby nie powaga sytuacji, na pewno już parsknęłabym śmiechem. Chrząknęłam nieznacznie, a on od razu spojrzał w moją stronę. Oczy mi się śmiały, chociaż tak bardzo chciałam zachować dostoją minę.
   Zapewne gdyby nie to, że nie umiałam wytrzymać i zaczęłam tryskać dobrym humorem, do tego na pewno by nie doszło. Chester po prostu objął moją twarz swoimi mokrymi dłońmi i przez chwilę wpatrywał się we mnie, tak jak przed chwilą Mike. A później mnie pocałował. Bez zbędnych ceregieli. Byłam trochę zła na siebie, że aż tak bardzo mi się to podobało. W końcu żyłam w przekonaniu, że mężczyźni nie są do niczego potrzebni, oprócz prowadzenia sportowego auta. Tak czy siak, to już było za mną. Miałam mokrą twarz, gdzieniegdzie nawet pianę od płynu do mycia naczyń. A potem czar prysł i musieliśmy z Chesterem zmyć naczynia. Ot, magia świąt.

piątek, 8 marca 2013

Rozdział VII



     Patrzyłam szeroko otwartymi oczami na kudłatego bruneta stojącego w drzwiach pokoju siostry Chestera. Był dość zdezorientowany, ale nie na tyle, aby z jego twarzy mógł spełznąć uśmiech. Ten głupkowaty uśmiech, który mnie w tym momencie strasznie denerwował. Ja natomiast przyglądałam się jemu skołowana, z prawdopodobnie otwartymi ustami.
- No, no. Chazy sprasza do domu jakąś laskę i nawet nie chce o tym poinformować swojego najlepszego kumpla! – powiedział ten z wyraźnym żalem w głosie. Oparł się ramieniem o framugę drzwi i lustrował mnie wzrokiem. Ja natomiast czułam, jak z każdą sekundą jego nachalnego wzroku czerwienię się ze wstydu, a jednocześnie kipię ze złości.
- Po pierwsze nie” jakąś”, panie Mike, jeżeli dobrze wnioskuję – warknęłam i usiadłam na łóżku. Poczułam ból nogi. – A po drugie to chyba nie ładnie zakradać się do czyjegoś domu po kryjomu? – spojrzałam na niego gniewnie, ale on tylko bardziej rozjuszył mnie swoim szerokim uśmiechem.
- Oj, złość piękności szkodzi, prawda? – powiedział i usiadł naprzeciw mnie na obracanym krześle przodem do oparcia. – Zapewne to ty jesteś tym powodem, dla którego mój przyjaciel nie chce dzisiaj wyjść ze swojego staroświeckiego domu. Ha, wiedziałem, że coś musi być na rzeczy, ale żeby jakaś panienka stanęła na drodze jego nocnego życia…? – powiedział i popatrzył na mnie z uznaniem? Nie wiedziałam, co mógłby oznaczać ten wzrok. Jednak z każdym jego słowem rosła we mnie chęć uduszenia gołymi rękami tego osobnika. Żałowałam, że nie mogłam wstać i zwyczajnie wyjść z pokoju.
- Daj mi telefon. – powiedziałam i wyciągnęłam w jego kierunku otwartą dłoń. Najwyraźniej przejrzał moje zamiary, bo znowu uśmiechnął się okropnie szeroko i okropnie pokazując swoje okropnie białe zęby przecząco pokręcił głową. – Dzwonię do Chestera, więc dawaj telefon.
- Najpierw imię. Chcę wiedzieć, kogo tym razem wyhaczył Bennington! – spiorunowałam go wzrokiem, ale on uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Telefon – rozkazałam.
- Imię – drażnił się ze mną Mike.
- Nienawidzę facetów twojego pokroju – spiorunowałam go wzrokiem, ale to nie pozbawiło go tego cholernego uśmiechu.
- Uwielbiam uparte dziewczyny. Tak ładnie marszczysz nosek, kiedy patrzysz na mnie w ten sposób, jakbyś chciała mnie zabić, a tak naprawdę wiem, że chcesz mnie pocałować i zatopić się w moich muskularnych ramionach, ponieważ Chester na pewno nie… - w tej chwili nie wytrzymałam i z całej siły plasnęłam kudłacza w jego lekko brodatą twarz. Był najwyraźniej zdezorientowany, bo jego dziadowski uśmiech zniknął, z czego byłam naprawdę zadowolona i dumna.
W tej chwili oboje usłyszeliśmy trzaśniecie drzwi, dźwięk rzucanych na podłogę toreb i szybkie kroki po schodach. Chester zjawił się akurat w tym momencie, kiedy moja ręka, do jasnej cholery, dotykała policzka Mike`a. Chyba bardziej krępującej sytuacji nie mogłam sobie wyobrazić. Kiedy mężczyzna stanął w drzwiach, szybko cofnęłam dłoń i zawstydzona spojrzałam na niego. Uśmiech znowu powrócił na twarz siedzącego bruneta i znowu poczułam, jak się we mnie gotuje.
- Hej, kumplu. Właśnie zdążyłem poznać twoją laskę. – wstał z krzesła i podszedł do skołowanego Chestera. Kciukiem wskazał na mnie i teatralnie udał, że szepcze do Benningtona. – Niezła szprycha, tylko szkoda, że kuternoga. – w tym momencie warknęłam i rzuciłam w niego jedną z książek, którą szybko wyjęłam z regału. Oczywiście spryciarz uchylił się i książka trafiła w drzwi. Chester patrzył na wszystko niemym wzrokiem. Czułam się paskudnie, że akurat ta niezręczna sytuacja miała miejsce podczas jego wejścia. Mieszkałam u niego, usługiwał mi jak księżniczce, a ja robiłam takie numery! W dodatku wiedziałam, że coś do niego czuję. Coś więcej, niż tylko przyjaźń. To…
- Możemy pogadać? – zwrócił się do Mike`a, a jego głos nie wyrażał żadnych emocji. Po prostu był.
     Nie słyszałam o czym oboje dyskutowali. Zeszli na dół, a ja korzystając z samotności opatuliłam się kocem i zamknęłam oczy delektując się cudownym zapachem drzewa sandałowego i cynamonu. Chciałam, aby ta chwila trwała wiecznie. Aby wszystko zamilkło i abym była tylko ja i ten wspaniały zapach. I jeszcze Chester, który cały jest przesiąknięty tą wonią kojarzącą mi się z ciepłem domowego ogniska. Powoli czułam, jak zasypiam. Zdążyłam tylko usłyszeć kroki na schodach, ale nie miałam siły otworzyć oczu i poznać tożsamość zbliżającego się człowieka. Chciałam, aby to już się skończyło. Przeskoczyć pewne sytuacje. Życie nauczyło mnie już wiele rzeczy i ciągle nie przestaje mnie zaskakiwać.
- Salem… - ktoś ciepło szeptał tuż nad moim uchem. Ten cudowny, delikatny szmer obudził mnie, ale nie otworzyłam oczu. Mruknęłam coś niewyraźnie. – Przepraszam za niego, on… czasami trudno z nim wytrzymać. Strasznie mi wstyd za niego, on mi wszystko powiedział. Przepraszam cię, Sally, przepra… - dłonią wyszukałam jego koszulkę i przyciągnęłam do siebie. Pachniała domem.
- Połóż się. Chcę cię wąchać. – wymamrotałam i po chwili leżałam na jego torsie i kurczowo trzymałam jego bluzkę. Nie otwierałam oczu. Nie musiałam. Jego zapach trzymał mnie przy nim i nawet z zamkniętymi oczami byłam pewna, że to on. Czułam ten zapach domu, kiedy leżał przy mnie, a ja gniotłam jego cudowną koszulę.
Tam twój dom, gdzie serce twoje?

_____________________________________________________________________________
rozdział jest krótki i niefajny. nie jestem z niego zadowolona. ale chciałam coś napisać, bo w najbliższym czasie nie będę miała zbytnio czasu. ustny etap z j. polskiego już 19 marca. trzymajcie kciuki <3

sobota, 2 marca 2013

Rozdział VI część II



     Dom był urządzony ze smakiem. Na ścianach wisiały nowoczesne obraz, które jednak idealnie komponowały się z dość zabytkowym wnętrzem. Z sufitu zwieszała się lampa, która pod wpływem trzaśnięcia drzwiami, wirowała lekko nad moją głową. Ściany przedpokoju łączącego kuchnię z salonem były zachowane w kolorze moreli. Kolor ciepły i przyjazny który sprawił, że od razu poczułam się dobrze w tym domu.
- Dzień dobry? – powiedziałam w głąb mieszkania, ale nikt się nie odezwał. Chciałam ponowić próbę, ale Chester delikatnie dotknął mojego ramienia.
- Nie ma nikogo. – szepnął i delikatnie usadowił mnie na fotelu w salonie. Ja natomiast przyglądałam się antycznemu kominkowi i stojącej na nim fotografii przedstawiającej cztery osoby. Prawdopodobnie rodziców, siostrę Chestera, jak i jego samego.
- Ładne zdjęcie. – zagadałam go wskazując palcem mój obiekt zainteresowania, kiedy od delikatnie zsuwał mi but z lewej nogi. – To twoja rodzina?
- Tak, na wakacjach w Grecji. – przytaknął i zabrał się do rozwiązywania drugiego buta. – Moi rodzice i siostra Grace.
- Gdzie oni teraz są? – zapytałam niepewnie i na wszelki wypadek chwyciłam go za rękę. Zaprzestał swojej czynności i utkwił wzrok w fotografii.
- Wyjechali w poszukiwaniu lepszego życia. Gdzieś do Ameryki. Nawet nie wiem, czy jeszcze żyją, bo ostatni raz telefonowali do mnie na Wielkanoc. – westchnął i znów zajął się moim butem.
Kiwałam głową i patrzyłam na ich uśmiechnięte i opalone twarze na zdjęciu. Wszyscy byli tacy szczęśliwi. Widać nie tylko ja zostałam sama na święta. Ta myśli dodała mi takiej otuchy, że w tej jednej chwili chciałam bardzo mocno przytulić Chestera i tym uściskiem podziękować mu za to, że jest. Dlatego, kiedy tylko wstał z klęczek, wyciągnęłam ręce i zarzuciłam mu je na szyję. Najwyraźniej potrzebował bliskości, bo odwzajemnił uścisk i zatopił rękę w moich włosach, które po pobycie w szpitalu zyskały na długości. Trwaliśmy w tej pozycji dobre kilka minut, dopóki nie odezwał się telefon mężczyzny.
- Siemka stary. – usłyszałam w słuchawce radosny głos. Nie znałam go. Postanowiłam dyskretnie odejść, żeby Chester nie czuł się skrępowany rozmową przy mnie. Ten jednak zdecydowanym ruchem zatrzymał mnie, więc mimowolnie słyszałam dalszą część konwersacji. – Joe robi jakąś nasiadówę u siebie. Wkręcasz się?
Czekałam na jego decyzję.
- Nie dzisiaj, Mike. – powiedział zdecydowanie i mrugnął do mnie. Uśmiechnęłam się. – Musicie poradzić sobie sami.
- Nie ma bata. Za pięć minut u ciebie jestem. Szykuj się! – mężczyzna rozłączył się, a Chester schował telefon do kieszeni. Podniósł mnie i mimo moich protestów zaniósł do kuchni i posadził na blacie stołu. Dotknął jeszcze raz moich włosów, spojrzał w oczy i podszedł do lodówki. Otworzył ją na oścież abym widziała całą jej zawartość. Była do połowy zapełniona, ale na pewno nie wszystko nadawało się do spożycia.
- Da się coś z tego zrobić? – głową wskazał półki, na których stały różne słoiczki, a między nimi walały się rzeczy zawinięte w woreczki. Dość ciekawy sposób na ochronę żywności.
- Coś się wykombinuje, ale pozwól, że ja się tym zajmę. – zaśmiałam się i spróbowałam zejść ze stołu. Chester natychmiast znalazł się przy mnie, uniemożliwiając moją ucieczkę.
- O nie, Salem. Ty siedzisz tutaj i dajesz mi wskazówki. Ja natomiast, mistrz kuchni, wszystko zrobię. – powiedział i dopiero po chwili wpatrywania się we mnie zorientował się, że trzyma ręce na mojej talii. Chrząknął i szybko odsunął się. Widząc jego zakłopotaną twarz zaśmiałam się pod nosem.
- Dobrze, ale radzę ci zamknąć lodówkę, geniuszu. – wskazałam palcem miejsce za jego plecami, gdzie wciąż zapełnione do połowy półki aż raziły w oczy. Kazałam mu wyjąć produkty, z których jako tako można by przyrządzić coś na jeden ząb i po kolei dawałam wskazówki, jak zrobić ciasto na naleśniki. Pod koniec okazało się, że Chester mistrzowsko przerzuca bliny – tylko dwa przykleiły się do ściany, a trzy wylądowały na podłodze. Reszta jednak pozostała nietknięta i teraz leżała równiutko na talerzu. Po przygotowaniu bitej śmietany, rozpuszczonej czekolady i innych słodkości do urozmaicenia nijakiego smaku placków, zasiedliśmy przy stole. Z radością patrzyłam, jak posiłek z talerza mężczyzny znika w zastraszającym tempie. Sama nie jadłam wolniej. Jednak szpitalne dania nigdy nie zastąpią mi tych domowych naleśników.
- Brawo, mistrzu! – powiedziałam po skończonej uczcie i przybiliśmy sobie piątkę. Chester widząc moją rękę gładzącą brzuch, szybko zebrał talerze i położył je do zlewu. Nim zdążyłam zaprotestować, tkwiłam w jego muskularnych ramionach i niesiona na jego barkach mknęłam prosto w górę schodów. W ciągu kilku minut znalazłam się w błękitnym pokoju z pochyłym sufitem. Nie był duży, za to bardzo przytulny. Mężczyzna posadził mnie na łóżku, a z szafy z sosnowego drewna wyjął gruby welurowy koc. Opatulił mnie nim. Wciągnęłam nosem jego cudowny zapach – drzewo sandałowe i cynamon.
- Teraz napiszesz mi listę rzeczy niezbędnych do przygotowania czegoś na wigilię. – powiedział i podał mi kartkę wraz z jednorazowym pomarańczowym długopisem.
- A ty grzecznie pojedziesz do marketu i to wszystko kupisz. – uśmiechnęłam się i zaczęłam gryzmolić na kartce produkty, które przychodziły mi do głowy i z których zawsze w moim domu robiło się wigilijne potrawy. Nie mogło zabraknąć ryby – karpia. Grzyby, kapusta… rysik szybko skrobał powierzchnię papieru. Kiedy uznałam, że wszystko co najpotrzebniejsze zostało wypisane, zgięłam kartkę na pół i wręczyłam Chesterowi.
- Boję się ją otwierać. Chcesz mnie zamęczyć chodzeniem pomiędzy regałami. – westchnął i schował listę do kieszeni spodni.
- Sam zaproponowałeś podróż do sklepu, więc nie narzekaj! – powiedziałam ze śmiechem i pocieszająco poklepałam go po ramieniu. Niechętnie wstał i czule pocałował mnie w czoło.
- Wrócę jak najszybciej. A ty leż i odpoczywaj. – będąc przy drzwiach pomachał mi i zniknął na korytarzu. Po kilku minutach usłyszałam tylko trzask zamykanych drzwi.
     Zostałam sama. W obcym domu. Nie zamierzałam stosować się do zaleceń Chestera i kiedy tylko wyszedł, bez wstawania z łóżka zaczęłam myszkować po regałach. Stojący najbliżej mnie, wykonany z tego samego drewna co szafa, miał może metr wysokości. Nie było w nim żadnych szuflad. Powoli sunęłam palcem po grzbietach książek. Głównie były to powieści fantastyczne, niekiedy sensacyjne. Wzięłam jedną z nich do ręki i zaczęłam kartkować. Nie wzbudziła mojego zainteresowania do tego stopnia, abym mogła potrzymać ją w rękach jeszcze chwilę. Z pewnością w tym pokoju były ciekawsze rzeczy. Starannie położyłam ją na miejsce. Przesunęłam się na drugi koniec łóżka, przy którym dla odmiany stała komoda. Otworzyłam pierwszą szafkę i do moich nozdrzy doszedł gryzący zapach jakiś substancji chemicznych. Dopiero po chwili zwróciłam uwagę na różnorakie fiolki ustawione tuż pod ścianką wnęki. Wzięłam jedną do ręki. Karteczka przyklejona do szkła głosiła, że w pojemniczku znajduje się manganian. Pospiesznie odstawiłam przedmiot i przebiegłam wzrokiem po innych buteleczkach. Chemia to z pewnością nie było coś, co mogło by zainteresować studentkę prawa. Otworzyłam drugą szafkę. Tutaj na półce leżała tylko jedna gazeta. Pokrywały ją zwały kurzu i nawet nie próbowałam jej ruszać. Nie z powodu nieuniknionego zabrudzenia palców, ale zachowania dyskrecji. Gdy otwierałam pierwszą szufladę, usłyszałam szuranie.
Trzask drzwi frontowych.
Może Chester myśli, że śpię i nie chce mnie obudzić?
Pospiesznie położyłam się na łóżku i szczelnie okryłam welurowym kocem. Czułam, że ktoś powoli wchodzi po schodach.
To nie były kroki właściciela domu.
Zorientowałam się, że nie mam przy sobie telefonu. A nawet jeśli już trzymałabym go w ręce, to nie mam numeru Chestera. Ironia losu.
Nie byłam sama i co do tego nie miałam żadnych wątpliwości.

niedziela, 24 lutego 2013

Rozdział VI część I




     To niesamowite, jak szybko może biec czas. Niedawno jeszcze świętowałam Nowy Rok na prywatce u James`a, potem spędzałam, nieświadoma, ostatnie chwile z rodzicami, aby za chwilę przeżywać ich śmierć. A potem rozpocząć nowy semestr na wydziale prawa i wylądować tutaj. Który jest dzisiaj dzień? Dziewiętnasty grudnia, jeśli się nie mylę. Przed moim nosem przemknęło dwa i pół miesiąca w szpitalu! Przetrzymują mnie w tym budynku jak dzikie zwierzę w klatce, które światło dzienne widzi tylko przez jej kraty. Chociaż Chester za każdym razem dbał, abym przeszła się w jego objęciach do okna, bo jak powiadał „musisz ćwiczyć, bo nie będziesz tu tkwiła wiecznie!”, to i tak bardzo brakowało mi wolności, jaką czułam za każdym razem będąc na powietrzu. Tak więc każdego dnia „chadzałam” od mojego łóżka do okna, zza którego witała mnie zima. Śnieg padał spokojnie, a ja z rozbawieniem obserwowałam rozzłoszczonych ludzi, którzy wsuwając na głowę kaptury swoich ortalionowych kurtek, uciekają przed białymi płatkami. Za każdym razem będąc dzieckiem cieszyłam się, kiedy wstając rano w jeden z grudniowych dni mogłam podziwiać śnieżną czapę zsuwającą się z dachu sąsiada. Śledziłam ruch jego warg układających się w przekleństwa i czerwone od mrozu policzki, które z każda minutą przybierały na kolorze. Wróciłam teraz myślami do tych wspomnień i przetarłam zaparowaną od mojego oddechu szybę. Nic nie trwa wiecznie. Człowieka można porównać do płatka śniegu: jest jeden, pośród miliardów innych, a mimo to wyróżnia się od nich.
 Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięczny głos Chestera, który kazał mi odwrócić wzrok od okna. Obejrzałam się przez ramię i o mało nie spadłam z krzesła, kiedy zobaczyłam go stojącego na środku mojej szpitalnej sali i żonglującego czterema mandarynkami. Minę miał niezwykle skupioną. Za każdym razem przerzucając owoc pod swoim podniesiony kolanem, wyciągał z zapałem język. Na sam koniec przedstawienia zręcznym ruchem pochwycił stojącą na szafce miseczkę i po kolei łapał lecące mandarynki. Zaczęłam klaskać i wiwatować, kiedy ukłonił się nisko i podszedł do mnie.
- Chciałbym zapewnić ci choć trochę rozrywki tutaj. – powiedział przytulając mnie ciepło. Poklepałam go po plecach, nie przestając się śmiać.
- Jesteś jedynym cyrkowcem, jakiego znam. – rzekłam opanowując śmiech, jednocześnie starając się brzmieć poważnie. – Nie zmarnuj tego!
- Nie śmiałbym! - uśmiechnął się uroczo i poczęstował mnie pomarańczowym owocem. Moimi obiema już sprawnymi rękoma zdjęłam skórkę i zaczęłam powoli delektować się smakiem cytrusa.
- Chazy… - mruknęłam niepewnie i z pełną buzią spojrzałam na niego. Zerknął na mnie uważnie, ale nic nie powiedział. Czekał. - Czy mógłbyś… czy mógłbyś przytargać tutaj taką sztuczną choineczkę? Chciałabym poczuć choć odrobinkę świątecznej atmosfery. – po przełknięciu ostatniego kawałka pomarańczy, uśmiechnęłam się do niego szeroko.
Mężczyzna nic nie mówił. Kiwał tylko mechanicznie głową i wpatrywał się we mnie swoimi pięknymi orzechowymi oczami.
- Ładnie wyglądasz, kiedy sok skapuje ci po brodzie. Zrobiłbym ci zdjęcie. – powiedział przechylając zabawnie głowę, a mnie zatkało. Szybko wytarłam usta rękawem, na co on zaśmiał się.
- Zobaczę, co da się zrobić. A teraz może położysz się już do łóżka? – powiedział i podszedł do mnie. Zarzuciłam mu rękę na ramię, a on złapał mnie w pasie. Pokuśtykałam i zmęczona usiadłam na szpitalnej pryczy. Po przejściu kilku zaledwie kroków czułam się, jakbym przebiegła trzysta metrów. To okropne.
     Chester został ze mną do godziny obiadowej, czyli piętnastej. Później ulotnił się pod pretekstem załatwienia czegoś w mieście. Zostałam sama, nudząc się okropnie i myśląc o zbliżających się świętach Bożego Narodzenia. Pierwsze spędzone samotnie, w dodatku w szpitalu. W wigilię zjem  obiad, tak jak codziennie teraz, a wieczór spędzę z książką. Chester na pewno ma jakąś swoją rodzinę, z którą spędzi jeden z najwspanialszych dni w roku… Cóż, moja osoba została chyba stworzona do użalania się. Od kilku miesięcy nie robię nic innego, jak tylko biadolę nad swoim życiem. Te święta będą ostatnimi takimi! W następnym roku stanę się…
- Halo? – odebrałam telefon, który dzwonił już od jakiegoś czasu.
- No cześć, mała. Co u ciebie? – wesoły głos brata. Jak miło było usłyszeć w słuchawce ten jego beztroski ton. Uwielbiałam jego śmiech, który zawsze wprawiał mnie w lepszy nastrój. Tak było i teraz.
- Ha! Kiedy ostatni raz do mnie dzwoniłeś zza wielkiej wody? – zaśmiałam się do słuchawki. Już dawno nie słyszałam swojego radosnego głosu, więc tę chwilę można by zaliczyć w pewien sposób do święta.
- Ćśś… Lepiej gadaj, jak się czujesz. Wyszłaś ze szpitala? – chociaż nie stał przede mną, to w myślach widziałam jego zatroskaną twarz, jego wiecznie spadające okulary, które poprawiał wskazującym palcem, zabawnie unosząc brwi. Pociekły mi łzy, ale głos się nie załamał.
- Ręce mam już sprawne. Ogólnie jestem okazem zdrowia, ale przez gips od uda po koniuszki palców ciągle mnie tu trzymają. – powiedziałam odkrywając kołdrę i oglądając swoją nogę, jakbym mogła przesłać mu jej obraz. – Przyjedziesz na święta?
- Yhh, Salem, nie obrażaj się tylko… - czyli nie przyjedzie. – Ale chyba najprędzej zobaczymy się na Wielkanoc. – niechciane słowa padły. Nie zobaczę mojego brata przy wigilijnym stole, dzielącego się ze mną opłatkiem i mówiącego, że jest ze mnie dumny i abym nigdy nie dała mu powodów do wyjścia z tego założenia.
- W takim razie wesołych świąt, Aidan. – siorbnęłam nosem.
- Zdrowiej szybko, mała. Jak przyjadę, to wyściskam cie za wszystkie czasy. Kocham cię! – nie rozłączył się. Czekał, aby jeszcze coś powiedziała.
- I ja cię kocham. – szybko przycisnęłam czerwoną słuchawkę, aby nie usłyszał mojego łkania. Nie chciałam, aby czuł się winny, że przez niego płaczę. Gdy byłam smutna zawsze potrafił mnie pocieszyć. Wystarczyła jego dłoń ściskająca moją i od razu czułam się lepiej. Teraz moje palce mogły zacisnąć się tylko na telefonie, w którym tak niedawno słyszałam jeszcze jego głos, odległy o setki tysiące kilometrów. Naciągnęłam na siebie kołdrę i pogrążyłam się we wspomnieniach.
     Taką znalazł mnie Chester. Wystraszony, zaczął potrząsać moją kryjówką izolującą mnie od złego świata. Kiedy wyjrzałam na zewnątrz, siedział na krześle i patrzył na mnie przejęty.
- Która godzina? – zapytałam przecierając oczy. Zorientowałam się, że jego szarpanie obudziło mnie. Ziewnęłam.
- Dochodzi dziewiąta. – odpowiedział zdezorientowany. Najwidoczniej nie wierzył, że jeszcze żywa wypełzłam z mojego kokonu. – Salem, do jasnej cholery, czy ty chcesz, żebym zawału dostał? Co ty robisz? Nie odpierasz telefonu, trącam cię zawiniętą w tą cholerną pościel, a ty się łaskawie budzisz i pytasz która godzina? – nie krzyczał. Nie musiał tego robić żebym widziała, jak bardzo się martwił.
- Tak. – kiwnęłam głową i szczypnęłam go w nos. Prychnął. – Dobra, lepiej powiedz, czemu budzisz mnie z samego rana.
Wskazał ręką leżącą na środku sali torbę podróżną. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, ale on tylko uśmiechnął się. Wolałam go takiego spokojnego.
- Zabieram cię stąd. – odparł powoli, jakby to było oczywiste.
- Co? – nie wierzyłam.
- Zabieram.
Te słowa sprawiły, że po kwadransie byłam zebrana. Ze stolika zniknął mój kubek, moja książka i wiele innych rzeczy, które mogłyby mnie tutaj trzymać. Przede mną otwierał się świat. Ten, który ostatnim razem widziałam tego pamiętnego października. Westchnęłam i wzięłam do rąk moich nowych przyjaciół – dwie kule. Powoli, z pomocą Chestera, wstałam z łóżka i podbierając się na nich pokuśtykałam do wyjścia. Opuszczanie szpitala było dla mnie niczym uwolnienie dzikiego ptaka z klatki. Gdybym mogła, to weszłabym w największą śnieżną zaspę i taplałabym się w niej niczym małe dziecko. Tak bardzo cieszyłam się, że moją salę z tą niewygodna pryczą zostawiłam za sobą.
- Chester… dziękuję. – zatrzymałam go i pocałowałam w policzek. Asekurował mnie, abym nie poślizgnęła się na oblodzonym chodniku, aż w końcu doszliśmy do jego samochodu. Był nad wyraz nowoczesny i elegancki. Po pół godzinie jazdy w ciszy, w której podziwiałam świat za szybą, a Chazy nie chciał mi w tym przeszkadzać, zatrzymaliśmy się przed dość okazałym domkiem jednorodzinnym. Na szczęście nie miał basenu na dachu ani ogrodu wielkością i wyglądem przypominającym amazońską dżunglę, ale prezentował się bardzo luksusowo. Gdy skończyłam podziwianie zaśnieżonego trawnika i idealnie odśnieżonej dróżki prowadzącej do trzech szerokich schodków u których szczytu znajdowały się brązowe drzwi, lekko dotknęłam ramienia Chestera. Domyślił się mojego pytania i szybko sformułował na nie odpowiedź.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci moje towarzystwo na tegorocznej wigilii w domu państwa Bennington?

_________________________________________________________________________________
jestem zła i okropna, wiem. Ale ferie się skończyły, sprawdziany się zaczęły i  nie mam zbyt dużo czasu na pisanie. Pierwszy turnus ferii, to jednak nic fajnego :c Zmęczyłam w końcu ten rozdział, ale jestem z niego nawet zadowolona. Pomijam fakt, że pisząc rozmowę z bratem, ryczałam jak bóbr. Dlatego dedykuję ten fragment wszystkim stęsknionym za swoimi starszymi braćmi siostrom, które swoje jedyne rodzeństwo widzą raz na dwa miesiące<3
i postanawiam poprawę w częstotliwości nowych postów!