Obudziłam się z potwornym bólem głowy. Próbowałam ruszyć
czymkolwiek, ale najwyraźniej jedyną sprawną częścią mojego ciała były oczy.
Rozejrzałam się po białej sali bez jakichkolwiek obrazów czy innych ozdób
ścian. Zerknęłam w górę i od razu dostrzegłam wielką butlę, a raczej worek, z
czymś przypominającym wodę (a może to była woda?) i odchodzącą od tego rurką.
Kroplówka, czy jak to się tam nazywa. Po lewej stronie był niewielki ekranik,
gdzie po czarnym tle chodziły zielone robaczki, co jakiś czas wydające dziwny
dźwięk (pik! pik! pik!) który po chwili zaczął działać mi na nerwy. Czy to był
szpital? Nie byłam w czymś takim od czasu, kiedy się urodziłam i raczej nie
chciałam mieć bliższej styczności ze służbą zdrowia. Więc co ja tu teraz robię?
Zamknęłam na chwilę oczy i spróbowałam przypomnieć sobie co robiłam po raz
ostatni… Powiedziałam Dave`owi, że działa mi na nerwy? Nie, to było w poniedziałek.
Wywaliłam psa Dashy na korytarz po tym jak zeszczał mi się do buta? A potem?
Popatrzyłam na zegarek i stwierdziłam, że uciekł mi ranny tramwaj do centrum i
wpadłam na „genialny” pomysł wybrania się pieszo na uniwerek. Tak! A gdy byłam
na Szerokiej, przeszłam przez pasy i… i co? Myślenie to jednak ciężka sprawa.
- Proszę mnie tam wpuścić! – usłyszałam stłumiony,
dobiegający z korytarza męski głos. Nie znam go.
- Nie jest pan nikim z rodziny. Niestety nie mogę pana
wpuścić. Co pan tu w ogóle robi? – teraz damski głos przebił się gdzieś w mojej
głowie.
- Ale ja muszę tam wejść! Nie rozumie pani, że to przeze
mnie ona tu teraz jest! – ten pierwszy głos stał się wyraźniejszy. Usłyszałam
stukanie obcasów.
- Tym bardziej nie powinnam pana tu wpuszczać! –
protekcjonalny damski ton zahuczał mi w głowie, aż rozbolały mnie uszy.
Po chwili w szklanych drzwiach zobaczyłam wiekową babkę
ubraną na biało (to chyba pielęgniarka) i krążącego wokół niej chłopaka (no
dobra, może był starszy ode mnie o kilka lat) w granatowej koszuli. Kobieta
położyła dłoń na klamce drzwi chcąc wejść do mojej sali, ale mężczyzna sprytnie
jej w tym przeszkodził.
- Co pan wyprawia!? Proszę stąd natychmiast wyjść, jeśli
nie chce pan ponieść radykalnych konsekwencji! – zapiszczała krępa kobieta i
wślizgnęła się do pomieszczenia zamykając mężczyźnie drzwi przed nosem.
- Oo, kochanieńka. Widzę, że już się obudziłaś. –
zaklekotała nad moim uchem całkowicie nie przypominając tej złej piguły
zabraniającej chłopakowi wejść do mojej sali. – Potrzeba ci czegoś?
- K t o to jest? – wydukałam patrząc prosto na kręcącego
się pod drzwiami na korytarzu „intruza”.
- Ah! Nie zawracaj sobie nim głowy, przylazł i chce z
tobą rozmawiać. Znasz go? – zerknęła na mnie ciekawie, a ja gapiłam się na jego
krótko ścięte czarne włosy i muskularne ramiona, które jakby krzyczały spod
granatowej koszuli, aby mogły wydostać się na wolność. – Hm? – dodała po
chwili, kiedy zamiast odpowiedzieć patrzyłam jak zaczarowana na mojego gościa.
- Czy on może tu wejść? – zapytałam powoli nie przejmując
się całkowicie reakcją kobiety. Byłam już zmęczona po wypowiedzeniu tych dwóch
zdań i rada, jeśli zechciałaby się ze mną nie kłócić. Tymczasem ten „książę”
spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko. Serce załomotało szybciej. Kątem oka
widziałam, jak pielęgniarka przygląda się zielonym robaczkom. – Proszę…
- Dziecko, ale ja nie mogę… - westchnęła ciężko i jeszcze
raz spojrzała na zielone robaczki, a potem na chłopaka. – Ale macie pięć minut.
Czułam, że te pięć minut zmieni moje życie.
To musiało dziwnie wyglądać. Siedzi przede mną
przystojniak, a ja leże i gapię się na niego z obwiązaną bandażami głową (o
czym dowiedziałam się później). Ten szpital chce mnie wprowadzić do grobu
żywcem. Już mnie zaczęli mumifikować! Przynajmniej stanę się tak bardzo
szanowana, jak Faraon w Egipcie, a tłumy będą przychodziły żeby oddać mi
pokłon. Szkoda tylko, że po śmierci.
- Kiepsko wyglądasz – zaczął chłopak, a ja od razu
zachciałam zapaść się pod ziemię, z bandażami czy bez. – I pomyśleć, że to
przez moją głupotę… - mruknął. Nie wiem, czy miały to być słowa skierowane do
mnie, ale skoro powiedział je na głos to znaczy, że prędzej czy później by
padły.
- N i e rozumiem – wydukałam, bo nie zdobyłam się na
żadne bardziej inteligentne słowa. Znowu zaczęła mnie boleć szczęka, a od niej
cała głowa.
- Dobra, zacznijmy od początku czyli tak, jak powinno to
wyglądać. Jestem Chester, ale możesz mówić mi Chazy. – powoli się rozkręcał.
Widać było, że gadanie to jego żywioł. Za chwilę jednak zamilkł. Nie wiem czy
to dlatego, że zobaczył moją minę (a gapiłam się na niego w ogóle nic nie
kapując), czy że zdał sobie sprawę że gada nie do rzeczy. – Niemiło jest
rozmawiać o złych rzeczach jakie się zrobiło w swoim życiu. No dobra… To przeze
mnie tu jesteś. To ja potrąciłem cię samochodem kiedy przechodziłaś na pasach.
To moja wina. Wiem, że nic mnie już nie usprawiedliwia. – i mówiąc to oparł
łokcie na udach i schował twarz w dłoniach. Tak bardzo chciałam mu powiedzieć,
że to nie tylko jego wina. Że to ja się spieszyłam i biegłam jak dzika na
żółtym, a może nawet i na czerwonym świetle.
I wtedy poczułam się trochę jak po śmierci rodziców. Nie
mogłam tego w żaden sposób porównywać, a mimo to pozwoliłam, żeby to wszystko
jeszcze raz przeze mnie przeszło. Wszystkie obrazy wróciły, jakby to był ten
sam piętnasty marca, a ja siedziałam w domu popijając kawę nieświadoma
wszystkiego co się stało. A teraz? „Teraz to jest zupełnie inny kazus” jak
mawiał mój brat. A jednak moje serce przeszyła strzała żalu. Po policzkach
spłynęły rzęsiste łzy, których nie umiałam i nawet nie miałam siły powstrzymać.
Chazy poderwał się z krzesła na którym przed chwilą lamentował i spojrzał na
mnie przepraszająco.
- Nie, nie, nie płacz, proszę cię… - tutaj szybko
spojrzał na tabliczkę zawieszoną przy łóżku z moim imieniem i nazwiskiem - …
Sally. Ja wiem, że zachowałem się jak kompletny kretyn, ale błagam cię, wybacz
mi. – po czym wziął moją rękę i przyłożył sobie do czoła. Mało brakowało, a
rozpłakałby się tak samo jak ja przed chwilą. Na szczęście zachował resztki
zimnej krwi i spojrzał prosto w moje mokre oczy – Ja… zrobię w s z y s t k o,
żeby wyciągnąć cię z tego bagna. Obiecuję.
Nie wiem, na ile można wierzyć obcemu facetowi, choćby
nie wiem jak był przystojny, który po rozjechaniu mnie autem przychodzi do
szpitala i prosi, żebym wybaczyłam mu to, że leżę teraz tutaj ledwo żywa. W
sumie, to nawet cud, że jeszcze dycham. Nie chciałam go odsyłać z kwitkiem. Nie
chciałam, żeby to było nasze pożegnanie. Słów, które wypowiedziałam, będę chyba
żałować do końca życia.
- Idź już. – wymamrotałam i zamknęłam oczy – Jestem
zmęczona.
Delikatnie ścisnął moją rękę i westchnął zmarnowany. Nie
wiem, dlaczego to powiedziałam. Teraz wszystko zaczęło mi przypominać rodziców,
a ja nie chciałam znowu chodzić w kółko. Musiałam znaleźć złoty środek, aby w
końcu pogodzić się z ich śmiercią. A o n mi tego nie ułatwiał. Kiedy przyszła
pielęgniarka i oznajmiła, że na dzisiaj koniec odwiedzin, poczułam jak
delikatnie kładzie moją dłoń na łóżku i cicho odsuwa krzesło. Otworzyłam oczy,
kiedy jego postać znikała w zamykających się drzwiach. Chlipnęłam cicho. Nie
uszło to uwadze kobiety, ponieważ w sali było tak cicho, że wręcz usłyszałabym
latającego komara.
- Czego on od ciebie chciał? – zapytała nie kryjąc
ciekawości – Jeżeli oczywiście mogę spytać. – dodała szybko.
- Jestem zmęczona. – powtórzyłam zdanie, którego
postanowiłam się twardo trzymać bez względu na wszystko. Chyba tylko solidny
sen przywróciłby mi siły do walki z samą sobą.
Pielęgniarka pokręciła się jeszcze trochę po
pomieszczeniu, po czym zniknęła za tymi samymi drzwiami co Chester. Dopiero
wtedy naprawdę zaczęłam żałować swoich słów. Tego, że kazałam mu iść, mimo że
tak bardzo potrzebowałam teraz kogoś bliskiego. To dość absurdalne. Widzę
chłopaka po raz pierwszy, a czuję do niego dziwną sympatię. Jak to mówią:
„tonący brzytwy się chwyta”. Czy jestem aż tak zdesperowana, że ufam mojemu
niedoszłemu zabójcy, aby odciąć się od przeszłości?
I wtedy zadałam sobie pytanie, na które szukałam
odpowiedzi już w marcu. Czy nie lepiej umrzeć? Czy śmierć nie jest swego rodzaju
ulgą, przejściem na ten lepszy świat? A może nie jest mi pisany taki los. Może
jeszcze nie teraz? Dano mi drugą szansę i to ode mnie zależy, jak ją
wykorzystam.
Zrozumiałam. Będę walczyć bez względu na wszystko.
Noo nareszcie się rozkręciło :) Mmmm jak mi sie spodobał jej opis Chestera, kiedy stał za tymi drzwiami, a ona widziała go przez szybę *_*
OdpowiedzUsuńNie jestem dobra w pisaniu komentarzy, więc od razu przejdę do rzeczy. Na pierwszy rzut oka bardzo podoba mi się, jak piszesz i nie mogę doczekać się, następnego rozdziału, kiedy akcja z pewnością się rozkręci :)
Dziękuję za miłe słowa, które baaaardzo motywują mnie do pracy :D
UsuńSpodobało mi się. Przeczytałam wszystko, od pierwszej notki, przez prolog i na 1 rozdziale skończywszy:D Ciekawie się zaczyna. Hehe najlepszy tekst, bardzo mi się spodobał: "...muskularne ramiona, które jakby krzyczały spod granatowej koszuli, aby mogły wydostać się na wolność." hahaha :D Czekam na następny i zapraszam do siebie:
OdpowiedzUsuńwww.linkin-park-soldiers.blogspot.com
i
pod-skrzydlem.blogspot.com
Pozdrawiam!
Świetne xD
OdpowiedzUsuń