wtorek, 15 stycznia 2013

Rozdział I



Obudziłam się z potwornym bólem głowy. Próbowałam ruszyć czymkolwiek, ale najwyraźniej jedyną sprawną częścią mojego ciała były oczy. Rozejrzałam się po białej sali bez jakichkolwiek obrazów czy innych ozdób ścian. Zerknęłam w górę i od razu dostrzegłam wielką butlę, a raczej worek, z czymś przypominającym wodę (a może to była woda?) i odchodzącą od tego rurką. Kroplówka, czy jak to się tam nazywa. Po lewej stronie był niewielki ekranik, gdzie po czarnym tle chodziły zielone robaczki, co jakiś czas wydające dziwny dźwięk (pik! pik! pik!) który po chwili zaczął działać mi na nerwy. Czy to był szpital? Nie byłam w czymś takim od czasu, kiedy się urodziłam i raczej nie chciałam mieć bliższej styczności ze służbą zdrowia. Więc co ja tu teraz robię? Zamknęłam na chwilę oczy i spróbowałam przypomnieć sobie co robiłam po raz ostatni… Powiedziałam Dave`owi, że działa mi na nerwy? Nie, to było w poniedziałek. Wywaliłam psa Dashy na korytarz po tym jak zeszczał mi się do buta? A potem? Popatrzyłam na zegarek i stwierdziłam, że uciekł mi ranny tramwaj do centrum i wpadłam na „genialny” pomysł wybrania się pieszo na uniwerek. Tak! A gdy byłam na Szerokiej, przeszłam przez pasy i… i co? Myślenie  to jednak ciężka sprawa.
- Proszę mnie tam wpuścić! – usłyszałam stłumiony, dobiegający z korytarza męski głos. Nie znam go.
- Nie jest pan nikim z rodziny. Niestety nie mogę pana wpuścić. Co pan tu w ogóle robi? – teraz damski głos przebił się gdzieś w mojej głowie.
- Ale ja muszę tam wejść! Nie rozumie pani, że to przeze mnie ona tu teraz jest! – ten pierwszy głos stał się wyraźniejszy. Usłyszałam stukanie obcasów.
- Tym bardziej nie powinnam pana tu wpuszczać! – protekcjonalny damski ton zahuczał mi w głowie, aż rozbolały mnie uszy.
Po chwili w szklanych drzwiach zobaczyłam wiekową babkę ubraną na biało (to chyba pielęgniarka) i krążącego wokół niej chłopaka (no dobra, może był starszy ode mnie o kilka lat) w granatowej koszuli. Kobieta położyła dłoń na klamce drzwi chcąc wejść do mojej sali, ale mężczyzna sprytnie jej w tym przeszkodził.
- Co pan wyprawia!? Proszę stąd natychmiast wyjść, jeśli nie chce pan ponieść radykalnych konsekwencji! – zapiszczała krępa kobieta i wślizgnęła się do pomieszczenia zamykając mężczyźnie drzwi przed nosem.
- Oo, kochanieńka. Widzę, że już się obudziłaś. – zaklekotała nad moim uchem całkowicie nie przypominając tej złej piguły zabraniającej chłopakowi wejść do mojej sali. – Potrzeba ci czegoś?
- K t o to jest? – wydukałam patrząc prosto na kręcącego się pod drzwiami  na korytarzu „intruza”.
- Ah! Nie zawracaj sobie nim głowy, przylazł i chce z tobą rozmawiać. Znasz go? – zerknęła na mnie ciekawie, a ja gapiłam się na jego krótko ścięte czarne włosy i muskularne ramiona, które jakby krzyczały spod granatowej koszuli, aby mogły wydostać się na wolność. – Hm? – dodała po chwili, kiedy zamiast odpowiedzieć patrzyłam jak zaczarowana na mojego gościa.
- Czy on może tu wejść? – zapytałam powoli nie przejmując się całkowicie reakcją kobiety. Byłam już zmęczona po wypowiedzeniu tych dwóch zdań i rada, jeśli zechciałaby się ze mną nie kłócić. Tymczasem ten „książę” spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko. Serce załomotało szybciej. Kątem oka widziałam, jak pielęgniarka przygląda się zielonym robaczkom. – Proszę…
- Dziecko, ale ja nie mogę… - westchnęła ciężko i jeszcze raz spojrzała na zielone robaczki, a potem na chłopaka. – Ale macie pięć minut.
Czułam, że te pięć minut zmieni moje życie.



To musiało dziwnie wyglądać. Siedzi przede mną przystojniak, a ja leże i gapię się na niego z obwiązaną bandażami głową (o czym dowiedziałam się później). Ten szpital chce mnie wprowadzić do grobu żywcem. Już mnie zaczęli mumifikować! Przynajmniej stanę się tak bardzo szanowana, jak Faraon w Egipcie, a tłumy będą przychodziły żeby oddać mi pokłon. Szkoda tylko, że po śmierci.
- Kiepsko wyglądasz – zaczął chłopak, a ja od razu zachciałam zapaść się pod ziemię, z bandażami czy bez. – I pomyśleć, że to przez moją głupotę… - mruknął. Nie wiem, czy miały to być słowa skierowane do mnie, ale skoro powiedział je na głos to znaczy, że prędzej czy później by padły.
- N i e rozumiem – wydukałam, bo nie zdobyłam się na żadne bardziej inteligentne słowa. Znowu zaczęła mnie boleć szczęka, a od niej cała głowa.
- Dobra, zacznijmy od początku czyli tak, jak powinno to wyglądać. Jestem Chester, ale możesz mówić mi Chazy. – powoli się rozkręcał. Widać było, że gadanie to jego żywioł. Za chwilę jednak zamilkł. Nie wiem czy to dlatego, że zobaczył moją minę (a gapiłam się na niego w ogóle nic nie kapując), czy że zdał sobie sprawę że gada nie do rzeczy. – Niemiło jest rozmawiać o złych rzeczach jakie się zrobiło w swoim życiu. No dobra… To przeze mnie tu jesteś. To ja potrąciłem cię samochodem kiedy przechodziłaś na pasach. To moja wina. Wiem, że nic mnie już nie usprawiedliwia. – i mówiąc to oparł łokcie na udach i schował twarz w dłoniach. Tak bardzo chciałam mu powiedzieć, że to nie tylko jego wina. Że to ja się spieszyłam i biegłam jak dzika na żółtym, a może nawet i na czerwonym świetle.
I wtedy poczułam się trochę jak po śmierci rodziców. Nie mogłam tego w żaden sposób porównywać, a mimo to pozwoliłam, żeby to wszystko jeszcze raz przeze mnie przeszło. Wszystkie obrazy wróciły, jakby to był ten sam piętnasty marca, a ja siedziałam w domu popijając kawę nieświadoma wszystkiego co się stało. A teraz? „Teraz to jest zupełnie inny kazus” jak mawiał mój brat. A jednak moje serce przeszyła strzała żalu. Po policzkach spłynęły rzęsiste łzy, których nie umiałam i nawet nie miałam siły powstrzymać. Chazy poderwał się z krzesła na którym przed chwilą lamentował i spojrzał na mnie przepraszająco.
- Nie, nie, nie płacz, proszę cię… - tutaj szybko spojrzał na tabliczkę zawieszoną przy łóżku z moim imieniem i nazwiskiem - … Sally. Ja wiem, że zachowałem się jak kompletny kretyn, ale błagam cię, wybacz mi. – po czym wziął moją rękę i przyłożył sobie do czoła. Mało brakowało, a rozpłakałby się tak samo jak ja przed chwilą. Na szczęście zachował resztki zimnej krwi i spojrzał prosto w moje mokre oczy – Ja… zrobię w s z y s t k o, żeby wyciągnąć cię z tego bagna. Obiecuję.
Nie wiem, na ile można wierzyć obcemu facetowi, choćby nie wiem jak był przystojny, który po rozjechaniu mnie autem przychodzi do szpitala i prosi, żebym wybaczyłam mu to, że leżę teraz tutaj ledwo żywa. W sumie, to nawet cud, że jeszcze dycham. Nie chciałam go odsyłać z kwitkiem. Nie chciałam, żeby to było nasze pożegnanie. Słów, które wypowiedziałam, będę chyba żałować do końca życia.
- Idź już. – wymamrotałam i zamknęłam oczy – Jestem zmęczona.
Delikatnie ścisnął moją rękę i westchnął zmarnowany. Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Teraz wszystko zaczęło mi przypominać rodziców, a ja nie chciałam znowu chodzić w kółko. Musiałam znaleźć złoty środek, aby w końcu pogodzić się z ich śmiercią. A o n mi tego nie ułatwiał. Kiedy przyszła pielęgniarka i oznajmiła, że na dzisiaj koniec odwiedzin, poczułam jak delikatnie kładzie moją dłoń na łóżku i cicho odsuwa krzesło. Otworzyłam oczy, kiedy jego postać znikała w zamykających się drzwiach. Chlipnęłam cicho. Nie uszło to uwadze kobiety, ponieważ w sali było tak cicho, że wręcz usłyszałabym latającego komara.
- Czego on od ciebie chciał? – zapytała nie kryjąc ciekawości – Jeżeli oczywiście mogę spytać. – dodała szybko.
- Jestem zmęczona. – powtórzyłam zdanie, którego postanowiłam się twardo trzymać bez względu na wszystko. Chyba tylko solidny sen przywróciłby mi siły do walki z samą sobą.
Pielęgniarka pokręciła się jeszcze trochę po pomieszczeniu, po czym zniknęła za tymi samymi drzwiami co Chester. Dopiero wtedy naprawdę zaczęłam żałować swoich słów. Tego, że kazałam mu iść, mimo że tak bardzo potrzebowałam teraz kogoś bliskiego. To dość absurdalne. Widzę chłopaka po raz pierwszy, a czuję do niego dziwną sympatię. Jak to mówią: „tonący brzytwy się chwyta”. Czy jestem aż tak zdesperowana, że ufam mojemu niedoszłemu zabójcy, aby odciąć się od przeszłości?
I wtedy zadałam sobie pytanie, na które szukałam odpowiedzi już w marcu. Czy nie lepiej umrzeć? Czy śmierć nie jest swego rodzaju ulgą, przejściem na ten lepszy świat? A może nie jest mi pisany taki los. Może jeszcze nie teraz? Dano mi drugą szansę i to ode mnie zależy, jak ją wykorzystam.
Zrozumiałam. Będę walczyć bez względu na wszystko.

4 komentarze:

  1. Noo nareszcie się rozkręciło :) Mmmm jak mi sie spodobał jej opis Chestera, kiedy stał za tymi drzwiami, a ona widziała go przez szybę *_*
    Nie jestem dobra w pisaniu komentarzy, więc od razu przejdę do rzeczy. Na pierwszy rzut oka bardzo podoba mi się, jak piszesz i nie mogę doczekać się, następnego rozdziału, kiedy akcja z pewnością się rozkręci :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa, które baaaardzo motywują mnie do pracy :D

      Usuń
  2. Spodobało mi się. Przeczytałam wszystko, od pierwszej notki, przez prolog i na 1 rozdziale skończywszy:D Ciekawie się zaczyna. Hehe najlepszy tekst, bardzo mi się spodobał: "...muskularne ramiona, które jakby krzyczały spod granatowej koszuli, aby mogły wydostać się na wolność." hahaha :D Czekam na następny i zapraszam do siebie:
    www.linkin-park-soldiers.blogspot.com
    i
    pod-skrzydlem.blogspot.com
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń