czwartek, 17 stycznia 2013

Rozdział II



     Miałam złamaną lewą nogę, prawą rękę, wstrząśnienie mózgu i poobijany tyłek. Oprócz tego nie byłam jakoś znacząco poturbowana. Mogło być gorzej. Jak się później dowiedziałam, byłam cała owinięta szczelnymi bandażami, a połowa mojego ciała spoczywała w twardym gipsie. Nie chciałam myśleć, ile czasu będę wylizywać rany. W sumie nie obchodziło mnie to, co będzie za kilkanaście miesięcy, kiedy już chociaż połowicznie odzyskam sprawność. Gdy już wyjdę z „białej skóry”, jak pod nosem nazywałam mojego gipsowego kolegę, to będzie mnie czekać długa, męcząca, a przede wszystkim kosztowna rehabilitacja. Będę musiała wdrapać się na czwarte piętro do mieszkanka, które dzieliłam z Dashą i jej zdziczałym spanielem, który bez skrupułów kilka razy w tygodniu zostawiał mi oryginalną niespodziankę w moich butach. Dzięki temu zawdzięczają swoją czystość.
Ciekawiło mnie, jaką mamy datę. To absurdalne! Obudziłam się jakiś tydzień temu, a nawet nie zechciałam zainteresować się dniem, miesiącem, a może nawet panującym rokiem! Postanowiłam odnotować sobie w głowie, aby zapytać kogoś o to przy najbliższej okazji.
     A nadarzyła się ona dość szybko. Kiedy tylko odhaczyłam ten aspekt zielonym krzyżykiem w moim mózgowym notesie, za szybą pojawił się On. Wyglądał, jak zwykle, cudownie. Luźna skórzana kurtka, wystający kołnierzyk ciemnoszarej koszuli. Odświeżone krótko przycięte czarne włosy i okulary w czarnych oprawkach. Od razu spojrzał prosto na mnie, ale wytrzymałam jego wzrok. Spytał na migi, czy może wejść, a ja kiwnęłam głową na tyle lekko, na ile pozwalały mi opatrunki. Po chwili drzwi delikatnie skrzypnęły. Przyniósł ze sobą zapach subtelnych, męskich perfum. W tej chwili chciałam już zawsze czuć tą woń, która była poniekąd cichą i spokojną przystanią dla mojego rozszarpanego życia.
- Jak się trzymasz? – zapytał cicho, tak, że ledwo go usłyszałam. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. O jakie „trzymanie się” pyta?
- Jakoś – to nie była zbyt wyczerpująca odpowiedź jak na studentkę drugiego roku prawa. Nie mogłam jednak zdobyć się na nic ambitniejszego. Chester pokiwał głową.
- Jeśli… Nie chcesz ze mną gadać, to powiedz. Zrozumiem. – powiedział, a w jego głosie wyczułam smutek. Spuścił głowę, jak pies przepraszający pana za zjedzenie jego kiełbasy, i czekał. Wszystko teraz zależało ode mnie.
- Nie – powiedziałam stanowczo. Chłopak jednak chyba źle to zrozumiał, bo rzucił mi żałosne spojrzenie i już odwracał się, aby odejść, kiedy dodałam nieco głośniej. – Nie chcę, żebyś odchodził. – to, co dusiłam w sobie od jakiegoś czasu, wypadło ze mnie niczym rozjuszony byk, który nie może już dłużej znieść widoku czerwonej płachty.
- T-tak? – jeżeli kiedykolwiek miałam wątpliwości, że dorosły mężczyzna może zaciąć się przy mówieniu, to w tej chwili zostały one rozwiane. Patrzyłam lekko rozbawiona na jego zmieszany wyraz twarzy i uśmiechałam się w duchu. – Jesteś niesamowita. Prawie Cię zabiłem, ledwo uszłaś z życiem, a ty chcesz mnie nadal znać? – nawet nie ukrywał swojego wielkiego rozczarowania. Z wrażenia aż usiadł na krześle obok mojego szpitalnego wyrka.
- Owszem. Nie każdy kierowca po potrąceniu dziewczyny przychodzi do niej dzień w dzień do szpitala – kiedy to powiedziałam, udało mi się nawet uśmiechnąć, chociaż bolały mnie wszystkie mięśnie twarzy.
- Skąd ty… - zaczął, ale szybko mu przerwałam.
- Kobiety z rodziny Deylon`ów z natury charakteryzują się bystrością – wypaliłam niezbyt skromnie, a na te słowa Chazy uśmiechnął się szeroko.
- Tak więc Sally Mario Deylon – powiedział oficjalnym tonem spoglądając na mnie rozbawionym wzrokiem. – Czy mogę Ci dzisiaj trochę potowarzyszyć w spędzaniu tego nudnego popołudnia?
- Ależ oczywiście… Chesterze – powiedziałam uradowana. Jak on do cholery ma na nazwisko!? – Tylko z łaski swojej mów do mnie Salem – rzekłam udając urażoną przez użycie mojego pełnego imienia, którego z całego serca nienawidziłam. Czy tylko mi, kojarzy się ze starą, schorowaną kobietą, która chodząc o laseczce prosi młodego chłopca o pomoc w przejściu przez ulicę? Ale chwila! Przecież w tej chwili właśnie upodabniałam się do takowej staruszki. Leżałam w szpitalu, niedługo miałam chodzić o kulach i uczęszczać w długich rehabilitacjach, na które nie będzie mnie stać. Gdybym mogła, złapałabym się za głowę i śmiała do rozpuku z mojego położenia i tego, że w reszcie moja godność idealnie ukazuje stan, w którym brodzę już od…
- Oj! – krzyknęłam do swoich myśli, kiedy naprowadziły mnie na właściwy trop. Chłopak znowu mnie nie zrozumiał i w ciągu sekundy stał już przy mnie z zamiarem ratowania mojego zagrożonego życia. – Nie, nie, to tylko moja świadomość płata mi figle. Nie wiem czy mówię, czy to tylko moje myśli. Muszę na to uważać – zaczęłam się tłumaczyć przez co nawet nie zauważyłam, kiedy Chazy usiadł tuż obok mnie i delikatnie podniósł moją lewą rękę.
- A masz coś do ukrycia? – zapytał cicho i zaczął subtelnie muskać wargami obandażowaną dłoń, kiedy ja zalewałam się czerwonym rumieńcem. Przygryzłam dolną wargę, jak miałam w zwyczaju, ale teraz nawet to sprawiało mi ból. Nie wiedziałam, jak zdołałam wypowiedzieć dzisiaj tak dużo słów.
- Cóż… to zależy dla kogo – powiedziałam zmieszana i odwróciłam wzrok. Nie mogłam przestać myśleć o tym, że On jest tutaj. Całujący moją chorą rękę, siedzący tak blisko mnie, że woń jego cudownych perfum wabiła i wręcz odurzała.
- Salem – powiedział to tak cicho, że mogło wydawać się to tylko słowem zamkniętym w ruchu jego cudownych warg. Ale ja wiedziałam, że nie był to próżny gest. – Popatrz na mnie – te słowa, docierające wprost do mojego serca, spowodowały, że odwróciłam głowę i spojrzałam w jego piękne kasztanowe oczy, w których czaiła się dobroć. Zaczęłam nierównomiernie oddychać, kiedy zbliżył się do mnie jeszcze o te parę centymetrów. Nie musiałam nic mówić, bo on robił to za mnie. Wydawałoby się, że czyta w moich myślach jak z otwartej książki, zwracając uwagę, aby każdą sylabę uczynić tą najpiękniejszą. Nie umiałam nie ulec.


_______________________________________________
może za bardzo się pospieszyłam z tą ich bliskością, ale mam w tym ukryty cel ;> następny rozdział prawdopodobnie za tydzień, bo znikam śmigać na nartach, chyba że górski klimat mnie natchnie, a komp złapie neta, to coś wrzucę. Jak na razie żegnam się z Wami. Do przeczytania! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz