Wszystko się trzęsło. Głowa się trzęsła, ręce się
trzęsły, obraz się trząsł. Moje myśli przemierzały odległą galaktykę, aby za
chwilę wrócić do mnie jak bumerang uderzający mnie w czoło i zostawiający fioletowego
siniaka. Znalazłam się poza wszelkim czasem, bezbronna i obdarta z godności,
aby za chwilę obudzić się z nieistniejącego snu i zacząć oddychać TYM
powietrzem. Czarne plamki powoli mijały,
a ich miejsce zastępowały zamglone zielone ściany pomieszczenia. A więc jestem.
A więc się nie udało.
- Czy ty słyszysz co ja do ciebie mówię!? Ocknij się do
cholery jasnej, porżnęło cię do reszty!? – ależ ten głos dudnił w uszach.
Głośniej się nie dało? – Coś ty ze sobą zrobiła!? Co cię napadło!? – w głowie
huczało i huczało, ale najwyraźniej osobnik wydający dźwięki o tak wysokiej
częstotliwości dopiero się rozkręcał – Nie pozwalam ci się nie obudzić!
Słyszysz!?
- Co pan robi? – kolejny głos, na szczęście cichszy – Niech
pan ją puści! – coś szarpnęło, zaszurało i na chwilę zapanowała absolutna
cisza. Oddychałam głęboko, a ktoś pochylił się nade mną i przeraźliwie dyszał.
- Siostro, zabieramy ją. – powiedział spokojnie ten drugi
głos, jakby „zabranie jej” było na porządku dziennym.
- Nie zgadzam się! – osobiście byłam tego samego zdania –
Najpierw muszę z nią porozmawiać! – ten pierwszy głos był zawzięty, nie dawał
za wygraną. Ktoś głośno westchnął i po chwili dokądś jechałam. Czułam się
prawie jak na kolejce w wesołym miasteczku. Mdliło mnie, kręciło mi się w
głowie, więc postanowiłam się zdrzemnąć. Tylko na chwilkę.
W końcu
przyszedł czas, kiedy musiałam przestać udawać że śpię i zmierzyć się z osobą,
która siedziała koło mnie. Od ładnego kwadransa starałam się równomiernie
oddychać i stwarzać pozory zmorzonej głębokim snem dziewczynki. Powoli
otworzyłam oczy, jakbym robiła to po raz pierwszy. Przebiegłam wzrokiem po
całej sali, a potem utkwiłam wzrok w moim gościu, który zapewne od jakiegoś
czasu lustrował mnie z góry do dołu. Nie powiedziałam nic. Może czułam potworny
wstyd, a może to duma nie pozwalała mi spojrzeć prosto w jego mądre, orzechowe
oczy.
- Salem. – ciepły głos był niczym miód oblewający moje
serce – Jak mogłaś to zrobić sobie… i mi? – nie wiedziałam co odpowiedzieć.
Jego smutny wzrok mówił sam za siebie – zawiodłam go. Przyjaciele mogą na sobie
polegać, a nie „rozwiązywać” problemy w pojedynkę i to jeszcze w tak idiotyczny
sposób. Czemu ja najpierw robię, a potem myślę?
- Nie było mnie kilka dni, a ty już zdążyłaś tyle
nawywijać… - westchnął i pokręcił głową z dezaprobatą. Wiedziałam jednak, że w
kącikach jego ust czaiła się radość, że widzi mnie w jednym kawałku.
- Chester, ja – nie zdążyłam dokończyć, bo położył mi
palec na ustach.
- Ty lepiej nic już nie mów. – uśmiechnął się półgębkiem
i spuścił wzrok. Na jego twarzy malowały się wszystkie troski sprzed kilku
godzin. Dotknęłam delikatnie jego dłoni, na co on uścisnął ją lekko.
- Przepraszam. – szepnęłam. Nareszcie to powiedziałam.
Dotyczyło to nie tylko ostatniego incydentu, ale też parszywego wtrącania nosa
w nie swoje zapiski. Było to ostatnie słowo, które padło miedzy nami aż do
następnego dnia.
Bennington
siedział przy mnie całą noc. Nie musiałam otwierać oczu, aby to wiedzieć.
Czułam jego obecność, słyszałam jego miarowy oddech. Starał zachowywać się jak najciszej,
aby mnie nie obudzić i rzeczywiście wychodziło mu to perfekcyjnie. Jak zwykle
mój sen był przerywany najróżniejszymi dźwiękami dochodzącymi z zewnątrz, ale
specjalnie nie otwierałam oczu, aby nie czuł się winny. Wczesnym rankiem
przyszła do mnie pielęgniarka. Po obserwacji wszystkich podłączonych do mnie
urządzeń, pokręciła głową i spode łba spojrzała na Chestera.
- Przez takiego dziada się pogrążać… Ach, ta dzisiejsza
młodzież. – mruczała pod nosem i człapała od okna do drzwi, aż w końcu puściła
mężczyźnie ostatnie mordercze spojrzenie i wyszła z sali.
Patrzyliśmy na zamykające się powoli drzwi i niknącą w
głębi korytarza krępą postać kobiety. Niesamowite, jak ludzie mogą oceniać
innych na podstawie „pierwszego wrażenia”.
- Obudziłaś się. – stwierdził chłopak bacznie mierząc
mnie wzrokiem. Byłam pod wrażeniem jego bystrości. – Teraz czas na wyjaśnienia.
– mimowolnie zadrżałam – Salem, posłuchaj mnie uważnie, bo nie lubię powtarzać
dwa razy, nawet takim słodkim dziewczynkom jak ty. – w tym momencie potargał
mnie po czarnej czuprynie, ale za chwilę jego radosny nastrój zastąpiła powaga.
– To co wtedy z tą teczką… Zachowałem się jak dupek. Jak małe, obrażone na cały
świat czteroletnie dziecko… Nie, czekaj. Teraz ja mówię… Zostawiłem cię w tak
trudnym dla ciebie momencie życia, chociaż obiecywałem co innego. – teraz to ja
zasłoniłam mu usta dłonią dając mu do zrozumienia, aby przestał opowiadać tego
typu głupoty.
- Dobrze, a teraz posłuchaj mojej wersji, panie Be. –
odetchnęłam głęboko, a on nie odezwał się już ani słówkiem. – Współczuję ci, że
spotkałeś tak perfidnie wścibską i bezczelną osobę, która pod twoją
nieobecność, związaną z jej interesem, postanawia bezwstydnie zajrzeć do cudzej
teczki, nie kryjąc się z tym w ogóle. – powiedziałam wszystko na jednym wdechu,
a kiedy chciałam rozpocząć kolejne zdanie, Chester po raz kolejny mnie uciszył.
- A ja sobie nie współczuję, tylko dziękuję, że takie zakręcone
wścibskie baby jeszcze istnieją na tym świecie.