A jednak to się
stało. Późne popołudnie dwudziestego czwartego grudnia roku pańskiego. Przy tym
samym wigilijnym stole byłam ja, Chester i Mike. Nie wiem, jak do tego doszło,
że wylądował akurat w tym miejscu i czasie. Nie wnikałam we wcześniejsze plany
właściciela domu. To on tu rządził, nie ja. Jednakże wszystko ma swoje granice!
W mojej głowie rozpoczął się bunt. Czy odejść od stołu i spędzić ten
najpiękniejszy dzień w roku w samotności, czy odstawić złość na bok. Chyba
właśnie powinnam wybrać tą drugą opcję. Była choinka, w kominku płonął ogień.
Nikt nie mógł zniszczyć tej cudownej chwili, nawet on. Nienawiść to złe
uczucie. Czasami przychodzi niespodzianie, jest przebiegłe i sprytne. Trzeba się
go pozbyć jak najszybciej, zanim opanuje cały twój umysł i serce. A wtedy nie
ma już ratunku. Wtedy pozostaje tylko śmierć psychiczna. Ale nie chciałam w tym
momencie o tym myśleć. Na tamten moment liczyła się tylko wigilijna wieczerza
pośród zapachu zielonego świerku i cichutko przygrywających melodii kolęd.
Trzeba było odrzucić gniew, aby przy dzieleniu się opłatkiem mieć czyste
sumienie.
- Może najpierw przeprosimy się za wszystko? – powiedział
Chester i znacząco spojrzał na naszego towarzysza, który znowu uśmiechnął się w
ten sposób, który wcześniej doprowadzał mnie do furii. Teraz jednak nie był aż
taki zły. Czy to magia świąt zaczęła działać?
- O tak. Więc przepraszam ciebie za wszystkie noce, kiedy
pijany spałem u ciebie na podłodze. I kiedy zrobiłem ci w domu niezły bajzel, a
potem ulotniłem się bez słowa – zaczął wymieniać Mike, jednak przeszkodziło mu
w tym znaczące chrząkniecie Chestera. – Dobra, Salem. Przecież wiesz, że cię
przepraszam. Chazy mi nieźle nagadał po ostatnim… - uśmiechnęłam się! Do niego!
Jeżeli ktoś jeszcze kiedyś będzie chciał mi wmówić, że święta bożonarodzeniowe
to tylko uroczysta kolacja nie różniąca się prawie niczym od takiej zwyczajnej,
to osobiście zaskarżę go do trybunału, za szerzenie kłamstw.
- Ale ja ciebie nie przeproszę, za ten plask – odegrałam
krótką scenkę, w której lekko klepnęłam się po policzku i pokazałam język
brunetowi – należało ci się!
- W takim razie będę częściej tak robić, abyś tylko
dotknęła swoją zacną dłonią mojej twarzy! – powiedział Mike teatralnie, na co
znowu się uśmiechnęłam.
- Tylko spróbuj! – chyba byłam w stanie go polubić!
Faceta, który zaledwie kilka dni temu wparował do domu Chestera i denerwował
mnie niemiłosiernie! Spojrzałam na gospodarza, ale nie dostrzegłam w jego
oczach radości, chociaż ciągle uśmiechał się delikatnie. Czyżby nie cieszył
się, że zawiesiłam broń z jego najlepszym przyjacielem?
- Przynieśmy jedzenie. Salem, pomożesz mi dociągnąć
wszystko na ostatni guzik? – zapytał zwracając się w moją stronę. Ochoczo
pokiwałam głową i podpierając się na kulach, zniknęłam razem z nim w kuchni,
gdzie na stole i częściowo w lodówce czekały wigilijne potrawy.
Chester
wyglądał dzisiaj niezwykle kunsztownie. Miał na sobie ciemnogranatowe spodnie,
koszulę w drobniutką niebieską kratkę i ciemną marynarkę. Ciekawiło mnie, czy
na każdej wigilijnej kolacji, którą spędzał ze swoją rodziną, wyglądał
podobnie. Patrzyłam jak zręcznie otwiera lodówkę i wyjmuje z niej po kolei
półmiski z rybą, sałatkami i innymi rzeczami, na które teraz nie zwracałam
uwagi. Tylko on stanowił teraz centralną część moich rozmyślań. Człowiek, przez
którego wylądowałam w szpitalu i do dziś noszę gips na nodze. Człowiek, który
nie zachował się jak wszyscy inni i każdego dnia odwiedzał mnie, gdy
cierpiałam. Na pewno ktoś słuchając mojej historii uznałby, że ja i Chester, to
na pewno miłość. I tak powinno być. Jak we wszystkich moich ukochanych
opowieściach, z których wypływa jeden morał: miłość pokona wszystkie trudności.
- Spróbujesz? – zapytał mężczyzna jednocześnie budząc
mnie z moich rozmyślań. Podstawił mi pod nos łyżkę pełną czerwonego barszczu, a
ja odruchowo siorbnęłam delektując się błogim smakiem cieczy. Cmoknęłam z
zadowoleniem i podniosłam kciuk do góry. Chester uśmiechnął się, ale znowu
tylko ustami. Oczy miał jakby zamglone, nieobecne. Dłużej tego nie zniosę!
- Ej, co się dzieje? – zapytałam chwytając go za
podbródek. Zabawne. Zazwyczaj jest to rola mężczyzny, ale ja jako niedoszła
feministka nie przejmowałam się tym w ogóle. – Jesteś z nami ciałem, ale nie
myślami. Chester?
- Nie chcę, żeby to tak wyglądało. Że nie jesteście dla
mnie ważni – zaczął, a ja nic nie rozumiejąc wpatrywałam się w jego brązowe
oczy. – Jesteście. I to nawet bardziej niż myślicie. Ty, Mike, reszta – nie
miałam pojęcia o jakiej „reszcie” mówił, ale nie odezwałam się słowem.
Nietaktownie bowiem jest przerywać czyjeś wyznania głupimi błahostkami. – Ale
brakuje mi rodziców i Grace. Czasami… czasami chciałbym ich wymazać z pamięci,
abym już nigdy nie musiał cierpieć przez wspomnienia związane z nimi –
powiedział i odwrócił wzrok. Teraz i moje oczy, niech to szlag, zamgliły się, a
w ich kącikach zbierały się łzy. Nie teraz! Szybko zamrugałam, aby uniemożliwić
im niechciane wypłynięcie, czego skutkiem mógłby być mój rozmazany makijaż. A
robiłam go z taką starannością!
- Nie mów tak – powiedziałam może zbyt stanowczo, bo mój
ton zaskoczył również Chestera, który jakby przestraszony spojrzał na mnie. Ja
jednak wytrzymałam ten wzrok i niezmordowana ciągnęłam dalej swoją wypowiedź –
Nie można zapominać o dobrych wspomnieniach, ponieważ to one dają nam siłę do
spełniania własnych marzeń. – nawet jeżeli sama nie za bardzo w to wierzyłam,
to akurat w tym momencie chciałam, aby to była prawda – Jeżeli pozbędziesz się
wszystkich dobrych wspomnień, to co ci zostanie? Smutek i żal.
Patrzył na
mnie dłuższą chwilę. Przecież wiedział, że byłam w łudząco podobnej sytuacji
jak on. Samotna, pozostawiona w kraju rodzinnym. Ale z własnej woli. Nie
zamierzałam uciekać, ale stanąć oko w oko z problemami. Jak zwykle praktyka
„nieco” mnie przerosła. Niespodziewanie poczułam jego ręce na moich policzkach.
Jego ciepły oddech tuż przy moich ustach. Zamknęłam oczy, tak jak pisano w
poradnikach o całowaniu, które moja współlokatorka kupowała co tydzień, i
czekałam. Wiedziałam że jest coraz bliżej. Lekko wzdrygnęłam się, kiedy jego
zimny nos dotknął mojego, ale po chwili to już nie miało znaczenia. Kiedy
wreszcie nadszedł ten kulminacyjny moment, oboje usłyszeliśmy gwizd, a zaraz po
nim niechciane słowa.
- No, a więc tak się sprawy mają! – zawrzało we mnie z
gniewu i zapomniałam o byciu miłą, o świętach i o nim. Na tą chwilę chciałam
zapaść się pod ziemię. Najwidoczniej spędziliśmy w kuchni zbyt dużo czasu, gdyż
nasz gość zniecierpliwiony i głodny postanowił zobaczyć, jak się sprawy mają z
poczęstunkiem. Chester cicho warknął i zaklął pod nosem, a ja spłonęłam
rumieńcem.
- Ten barszcz jest już dobry – moje słowa tylko
pogorszyły sytuację, bo mijając Mike`a w drzwiach miałam ochotę wybić mu
wszystkie zęby, które pokazywał znowu uśmiechając się szelmowsko. Klapnęłam na
krześle w salonie i odłożyłam kule. Schowałam twarz w dłoniach i tylko przez
szczelinkę miedzy palcami obserwowałam śnieżycę za oknem, wsłuchując się
jednocześnie w wymianę zdań obu mężczyzn. Nie wiedziałam, czy mam się śmiać,
czy płakać. W tym momencie nie mogłam się jednak powstrzymać od chichotu i
właśnie taką zastali mnie Mike i Chester, którzy przynieśli potrawy. Oparta
łokciami o stół trzęsłam się ze śmiechu, a moja zagipsowana noga wybijała rytm
uderzając w krzesło. Radosny nastrój udzielił się wszystkim. I znowu,
całkowicie nie wiem jakim trafem, siedzieliśmy wszyscy przy wigilijny stole
jedząc moje wyroby, które zaliczyłam do całkowitego sukcesu nie licząc lekko
przypalonej ryby. Nie było ze mną Aidana, ale wiedziałam, że gdzieś tam na
końcu świata właśnie myśli o mnie, tak jak ja myślałam o nim. Jedynym bracie,
jedynej rodzinie, która mi pozostała. Ale nie mogłam się teraz mazać. Zobaczę
go na Wielkanoc, całego i zdrowego. W tym momencie nie widziałam innej opcji,
jak tylko czekać na marzec.
- A więc ten mój dziadowski przyjaciel stuknął cię swoją
taksówką kiedy przechodziłaś przez pasy? – skończyłam rozmyślanie i miałam
zamiar włączyć się do rozmowy. Zmarszczyłam lekko czoło.
- No w sumie nie do końca tak było, bo ja się spieszyłam
i… - nie dane mi było skończyć, bo Mike wybuchnął udawaną złością i oburzeniem,
co przybrało do prawdy komiczny obraz.
- Potrąciłeś taką świetną laskę – ten epitet w zupełności
nie był konieczny – spiesząc się do jakiegoś pajaca? Schodzisz na psy,
Bennington. Gdybym ja był na twoim miejscu…
- Oczywiście wiem, co byś zrobił – Chester zaśmiał się
krótko i nerwowo. Z pewnością wiedział, co przyjaciel miał na myśli. Ja jednak
postanowiłam się trochę z nimi podroczyć.
- Wybacz Chazy, ale chciałabym uniknąć wszelkich
niejasności. Mike, kontynuuj. Co byś zrobił? – zapytałam i spojrzałam ciekawie
na niczym niezrażonego kudłacza.
- Otóż najpierw zrobiłbym ci sztuczne oddychanie. Wiesz,
usta-usta i te sprawy. Potem sprawdziłbym stan twoich piersi, no kumasz, czy
nic im się nie stało. Przy okazji pstryknąłbym sobie zdjęcie, kiedy…
- Spike, dość! – warknął Chester, a my oboje spojrzeliśmy
na niego wystraszeni. Nie widziałam go w takim stanie od tego pamiętnego dnia w
szpitalu, kiedy zajrzałam do jego teczki. Położyłam rękę na jego ramieniu.
- Chester, spokojnie. Przecież Mike tylko żartował. –
powiedziałam uspokajająco i groźnie zmierzyłam wzrokiem żartownisia, aby nie
próbował nawet zaprzeczać.
- Stary, co cię ugryzło? – patrzył na niego
zdezorientowany. Z pewnością rzadko widział Chestera w takim stanie. Zdążyłam
go już trochę poznać i wiedziałam, ze z reguły jest spokojny i opanowany. –
Kiedyś rechotałbyś z tego jak głupi i na dodatek dodałbyś coś od siebie, a
teraz już w ogóle nie wiem jak z tobą gadać! – powiedział zmarnowany i z
wyrzutem spojrzał na właściciela domu, który teraz wbił wzrok w swój talerz i
nie pisnął ani słówkiem. Westchnęłam i przytuliłam go mocno. Nie odtrącił mnie,
ale też nie odwzajemnił uścisku. Sama nie wiedziałam, czy lepiej byłoby zmienić
temat rozmowy, czy definitywnie zakończyć wieczerzę. Dochodziła już dwudziesta
trzecia. Na szczęście Mike, czując napięcie jakie wystąpiło pomiędzy nim a
Chesterem, poderwał się z krzesła.
- No, to ja już będę zmykał – spojrzał tęsknym wzrokiem w
stronę przyjaciela i westchnął. – Salem, odprowadzisz mnie do drzwi? – kiwnęłam
głową, podniosłam kule z podłogi i ruszyłam za mężczyzną. W przedsionku ubrał
buty i niedbale zarzucił kurtkę na grzbiet.
- Przecież wiesz, że ja… no żartowałem. Taki już jestem.
Nie bierz tego do siebie! – zaczął się plątać i spojrzał mi głęboko w oczy.
Położył mi dłonie na ramionach i dłuższą chwilę przyglądaliśmy się sobie. Teraz
nie uśmiechał się, ale był poważny, zamyślony. Nabrałam powietrza chcąc coś
powiedzieć, ale pokręcił głową.
- Przeproś go ode mnie. Nie powinienem. – spuścił wzrok.
Nic nie mówiłam tylko czekałam, a on powoli kontynuował. – Wiesz, Salem, on
chyba traktuje cię bardzo poważnie. Inaczej by się tak nie zdenerwował. Z
resztą, co ci będę mówił. Jesteś inteligentna i sama rozumiesz. – popatrzył na
mnie ciepło, zdjął ręce z moich ramion i otworzył drzwi. Na odchodnym cmoknął w
moją stronę i znowu uśmiechnął się łobuzersko. Zaczynałam lubić ten gest.
Pomachałam mu, a gdy wyszedł zamknęłam drzwi na klucz i wróciłam do salonu.
Ze stołu
zniknęło już część talerzy. Z kuchni dobiegał odgłos lanej wody i stukającego o
siebie szkła. Pokuśtykałam tam i zobaczyłam Chestera z podwiniętymi rękawami koszuli
i wielką ilością piany w zlewie, która podchodziła mężczyźnie do łokci. Od
chwili, kiedy stanęłam w drzwiach pomieszczenia, szorował ciągle ten sam talerz.
Szybko podeszłam do niego i zakręciłam kran. Zaprzestał swojej czynności, ale
nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy, chociaż ja świdrowałam go na wylot. Ten
człowiek budził we mnie taką ciekawość, jak nikt przedtem. Był skryty, ale przy
innych wydawał się duszą towarzystwa. Zapewne jego natura leżała gdzieś po
środku, ale teraz to nie było ważne.
- Jestem drętwym pajacem, prawda? – zaczął i oparł się
rękami o blat kuchenki. Nadal nie zaszczycił mnie spojrzeniem. – Ja go znam,
wiem jaki jest, ale nie chciałem, żebyś poczuła się urażona. – dobrze że nie widział,
jak cichutko śmiałam się pod nosem. Gdyby nie powaga sytuacji, na pewno już
parsknęłabym śmiechem. Chrząknęłam nieznacznie, a on od razu spojrzał w moją
stronę. Oczy mi się śmiały, chociaż tak bardzo chciałam zachować dostoją minę.
Zapewne gdyby
nie to, że nie umiałam wytrzymać i zaczęłam tryskać dobrym humorem, do tego na
pewno by nie doszło. Chester po prostu objął moją twarz swoimi mokrymi dłońmi i
przez chwilę wpatrywał się we mnie, tak jak przed chwilą Mike. A później mnie
pocałował. Bez zbędnych ceregieli. Byłam trochę zła na siebie, że aż tak bardzo
mi się to podobało. W końcu żyłam w przekonaniu, że mężczyźni nie są do niczego
potrzebni, oprócz prowadzenia sportowego auta. Tak czy siak, to już było za mną.
Miałam mokrą twarz, gdzieniegdzie nawet pianę od płynu do mycia naczyń. A potem
czar prysł i musieliśmy z Chesterem zmyć naczynia. Ot, magia świąt.